niedziela, 3 grudnia 2023

Relacja znad górnej Amazonki

Zapraszam do relacji Dariusza Kachlaka z peruwiańskiej Amazonii, w której przybliży sytuację tamtejszych Indian, z którymi miał okazję się spotkać, opowie o swoim osobistym odbiorze tego niezwykłego miejsca na naszej planecie, jakim jest Amazonia oraz dlaczego tak ważna jest jej ochrona. 

Nasz przewodnik trzyma w ręku strzałkę i dmuchawę do polowania. Tym razem strzałka nie jest zatruta. Można było nawet spróbować sił z tą dmuchawą, nie powiem, trzeba mieć zdrowe płuca! (Fot. Dariusz Kachlak) 


Odwiedziliśmy "prawdziwych" Indian w wiosce położonej w okolicach Iquitos. Iquitos to jedyne miasto na świecie, do którego można dotrzeć wyłącznie drogą powietrzną albo rzeką. Nie ma stałego połączenia drogowego z lądem. Dookoła jest niezmierzona dżungla amazońska…

W sumie chyba niedaleko jak na tamte warunki, ok. 3 godzin płynięcia łodzią motorową z miasta do miejsca zamieszkanego przez społeczność indiańską. Stamtąd, kilkanaście minut do rodziny – jak twierdzą – pozostającej na uboczu cywilizacji. Nie mam powodów, by nie wierzyć w to, co mówił ojciec rodziny.


Przypłynęli dobrych kilka lat temu z obszarów, na których … na nich polowano. Ze względu na tereny, które miały być odsprzedane, już nie wiem dokładnie komu. Społeczność w której mieszkali, w większości wymordowano. Ci, którym udało się uciec, rozpierzchli się po dżungli oraz popłynęli w różnych kierunkach meandrów Amazonki. Rodzina do której dotarliśmy, płynęła kilka dobrych dni, aż napotkała inna wioskę Indian posiadających kontakty z białymi. Pieczę nad nią ma rzekomo rząd peruwiański – widać to chociażby po szkole i ujęciu wody pitnej. Rodzina dostała pozwolenie na osiedlenie się. Ale tylko na skraju wioski, bo sami nie chcą mieć kontaktu z tzw. cywilizacją. Korzystają z niektórych jej dobrodziejstw, ale na co dzień żyją po swojemu. Faktycznie, tak to wygląda jak mówili… cywilizacja nie jest im potrzebna do szczęścia.

Kontakt ze światem to wyłącznie rzeka. Podczas pandemii, ludzie z miast uciekali nad rzekę, do miejsc położonych z dala od skupisk ludzkich. Wracali do leczenia tym, co daje dżungla. System zdrowotny kompletnie się załamał w Peru podczas pandemii C-19. Nie tylko w okolicach Iquitos, ale i większości kraju, ludzie zwrócili się wtedy ku medycynie naturalnej.


Rodzina jakoś przeżyła, udzielając porad o roślinach leczniczych w lokalnej społeczności. Żyją z tego co daje im rzeka i dżungla. Oczywiście też turyści chętni spotkać "prawdziwych" - jakkolwiek to brzmi, Indian! Yagua, bo o tym plemieniu piszę, są rozproszeni w okolicach rzeki Nanay wpadającej do Amazonki w Iquitos. Źródłem utrzymania, a zwłaszcza możliwością na kupno paliwa do łodzi, stali się oczywiście także turyści. Skromny pokaz tańca, możliwość strzelania z dmuchawy na strzałki z kurarą (dla turystów bez trucizny) i sklepik to źródło dochodu. Więcej niż na paliwo od cywilizacji nie potrzebują. Leki, jedzenie, ubranie – wszystko to daje dżungla.

Jakiś czas temu pojawił się konflikt między lokalną społecznością, a Yagua – polowali na dzikie świnie biegające po dżungli. Okazało się, że te są prawie na wymarciu/wybiciu w okolicy i stali za tym Yagua. Obecnie zabroniono polować na te zwierzęta. Ciekawe jest natomiast to, że w wiosce podano nam na obiad – między innymi – mięso z dzikiej świni. Szczerze pisząc, smakowało wyśmienicie i w ogóle nie było tłuste. Nie wiem ile w tym prawdy, ale jedzenie jak zwykle pozytywnie zaskoczyło w Peru, nawet z dala od cywilizacji.


(Fot. Dariusz Kachlak)


Wracając do wspomnianej rodziny – dość smutna historia ich osiedlenia się tutaj, gdzie ich spotkaliśmy. Nie sądzę, by była to naciągana pod turystów opowieść. Co raz słyszy się o zabójstwach Indian znad Amazonki. Sam kilka lat temu protestowałem przed ambasadą Peru w Warszawie właśnie przeciwko bezczynności rządu wobec mordów na społecznościach tubylczych.

Można mieć jedynie nadzieję, że rodzina z czasem się powiększy. W okolicach widzieliśmy inną taką grupę/rodzinę – trzeba tylko popłynąć trochę dalej w inne zakole rzeki i znajdzie spokój dla własnego życia.

Mam bardzo mieszane odczucia po tym spotkaniu. Nie dopatrzyłem się w ogóle komercji. Natomiast smuci mnie, jak bardzo ci ludzie są pozostawieni sami sobie. Z jednej strony rozumiem, że chcą ograniczać kontakt z cywilizacją. Mówią np. w swoim języku i mieliśmy tłumacza z języka yagua na hiszpański. Chodzą na co dzień tak jak na zdjęciach. Chociaż dziadkowi spodobała się koszulka Łukasza i się wymienili chyba w końcu za jakieś pamiątki. Z drugiej strony, nie mogą się całkowicie odseparowywać od tej cywilizacji, jakoś, pośrednio nawet z niej korzystają. Chociażby łódź i paliwo do niej. Jaki los czeka takie rodziny, społeczności? Część z nich przepadła gdzieś w społeczeństwie peruwiańskim, *rozmydliła się*. Niektórzy nie tyle, że chcą utrzymać swoją tożsamość, po prostu nie chcą iść do miasta i żyją na brzegu.

Brzeg świata Amazonki jest niezwykłą granicą ku przestrzeniom, które nie tylko nam, białym, ale nawet tzw. cywilizowanym Indianom, wydają się zupełnie obce, nieznane. Nie piszę tutaj o komercyjnych ceremoniach ayahuaski czy cambo. Dżungla amazońska to, przynajmniej dla mnie, białasa z blokowiska na Żoliborzu, kompletnie nieznany, obcy świat. Fascynujący, ale i tajemniczy, niebezpieczny, duszny, upalny. Zupełnie nieznane środowisko, w którym można spędzić 2-3-4 dni, ale zupełnie się go nie pozna nie będąc tam dłużej. Nawet pozostając tam na więcej czasu, będziemy mieli dostęp jedynie do skraju lasu, do tej skóry pokrywającej ciało. Nie wnikniemy w ducha dżungli, możemy o tym jedynie pomarzyć. Ale.. warto chociażby dotknąć. Warto dlatego, żeby zobaczyć, jaki świat jest do uratowania, jakie nieznane światy znajdują się gdzieś daleko, i jak bardzo są cenne dla całego świata.

Amazonka w górnym biegu. Peru. (Fot. Dariusz Kachlak)


Amazonka, w górnym biegu, w Peru, dopiero zaczyna swój bieg do Atlantyku. Tysiące kilometrów meandrów rzeki tworzy niezwykła biosferę. To ona jest faktycznymi płucami Ziemi, to ona daje życie podczas pór deszczowych. Nie tylko ludziom, ale przede wszystkim – to sam las, zwierzęta, gościnnie bardzo – ludzie.

Kiedy kończyło się spotkanie ze wspomnianą wcześniej rodziną, poszedłem na brzeg rzeki. Nie trzeba niezwykłych ceremonii, nawiedzania, środków zmieniających świadomość. Stanąłem nad Amazonką zapatrzony w zachodzące Słońce.

Było głośno, bardzo głośno.

Cała puszcza dookoła mówiła, śpiewała.

Ona żyje.

Jest tysiące kilometrów od Europy.

I to właśnie ma ogromne znaczenie: jak na co dzień dbamy o otaczający nas WSZECH-ŚWIAT?


Dariusz Kachlak


sobota, 18 listopada 2023

Jak afrykańska wspólnota wydobyła się z nędzy

Jest to opowieść o afrykańskiej społeczności, która uzdrowiła zniszczone ekosystemy, przywróciła wyschnięte źródła, zregenerowała gleby odbudowała podupadłe rolnictwo i wyciągnęła sama siebie z biedy i niedożywienia.


Odradzająca się afrykańska okolica dzięki permakuturowej regeneracji ziemi i społecznej integracji mieszkańców (Fot. źródło: https://ecovillage.org/zimbabwe/)

W wiejskiej afrykańskiej społeczności Shona w Zimbabwe pięć wiosek zamieszkałych przez 7000 mieszkańców połączyło siły, aby permakulturowymi metodami uzdrowić zdegradowaną ziemię. Projekt rewitalizacji gruntów nazwano od imienia lokalnego wodza Chikukwa.

Jeszcze 20 lat temu tutejsze ziemie były pozbawione lasów i jałowe. W letnich miesiącach nic tu nie chciało rosnąć. Kiedy przychodziły deszcze, zmywały glebę w dół stoków pozostawiając zerodowaną powierzchnię wzgórz. Źródła wody wyschły, a tutejsi mieszkańcy cierpieli głód, niedożywienie i nędzę.

Lud Shona postanowił coś z tym zrobić, więc poszukał rady u pioniera permakultury John’a Wilson’a. Powoli, na przestrzeni czasu zaczęli tarasować zbocza oraz tworzyć swales (podłużne zagłębienia na stokach hamujące spływ powierzchniowy wody), aby zatrzymać spływającą z góry wodę i umożliwić jej wsiąkanie w glebę, a także ograniczyć erozję. Zaczęli też stosować kompost do nawożenia gleby.

Zaprzestali wypasu zwierząt i plądrowania drzew w wąwozach, w których ponownie zabiły źródła, a roślinność złożona z rodzimych gatunków zaczęła zatrzymywać wilgoć w glebie.

Zaprzestali także swobodnego wypasu kóz na wzgórzach , aby umożliwić regenerację drzew. Swoje bydło zaczęli wypasać na specjalnych obszarach, których użytkowanie związane jest z uzyskaniem ogólnej zgody ze strony wspólnoty.

Miejscowi zdobyli nowe umiejętności i zdolności, szczególnie w dziedzinie ogrodnictwa permakulturowego, a także w rozwiązywaniu konfliktów. Przyznali pełne prawa kobietom, wprowadzili podstawową edukację szkolną oraz nauczyli się w radzeniu sobie z rozprzestrzenianiem wirusa HIV.

W ciągu 3 lat źródła zaczęły się odradzać. Ludzie dostrzegli, że plony z działek ze swales są większe, niż z tych, na których ich nie ma.

20 lat później tam, gdzie ziemia była zerodowała, a stoki zniszczone nadmiernym wypasem zwierząt, teraz znajdują się ponownie zalesione wąwozy ze swobodnie płynącą wodą, tarasy pełne są warzyw, zbóż i owoców, a wysokie grzbiety wzgórz pokrywają drzewa dostarczające opału.

W wioskach znajdują się przydomowe ogródki, kury i kozy trzymane są w kojcach, a deszczówka zbierana jest do zbiorników. Wśród mieszkańców zapanowała kultura współpracy, w której docenia się ludzkie umiejętności i zdolności, zwłaszcza ogrodnicze.

Krajobraz jest teraz zielony i biologicznie różnorodny.

Ogrody i pola obdarzają ludzi plonami, które karmią rodziny, a nadwyżki sprzedawane są na bazarach ponownie przynosząc ekonomiczne zyski w regionie.

A wszystko to stało się w przeciągu jednego pokolenia!

Maddy Harland


Źrodło: How Permaculture Can Restore Ecosystems & Communities


Tłumaczenie: Tomasz Nakonieczny


sobota, 23 września 2023

Ekologia jako „medycyna zewnętrzna”?

"Kamienie są Jej kośćmi, a woda jest Jej mlekiem."
Powiedzenie kanadyjskich Indian Tahltan 
 
W zbiorowej świadomości ludzi Zachodu dominuje postrzeganie przyrody, jako czegoś na zewnątrz, oddzielnego, poza człowiekiem. Przyroda jest, owszem, ważna dla przetrwania, stanowi bowiem źródło pożywienia, surowców, kopalin i energii oraz jest potrzebna dla rekreacji i wypoczynku, ale jest ona w naszym umyśle czymś od nas odrębnym, czymś co się eksploatuje, niszczy lub też chroni i racjonalnie użytkuje. 

Jeziora to swoiste "narządy zewnętrzne" żyjącego organizmu Ziemi. Na zdjęciu polodowcowe Jezioro Zbiczno. Brodnicki Park Krajobrazowy (Fot. Tomasz Nakonieczny)

Być może takie postrzeganie przyrody w naszym kręgu kulturowym jest implikowane silnym wpływem tradycji judeo-chrześcijańskiej, w której kiedyś przeważył nurt postrzegający świat stworzony jako coś oddzielonego od człowieka, przeznaczonego i poddanego jego panowaniu. A przecież w innych tradycjach starożytności oraz mniej znanych mistycznych nurtach chrześcijaństwa, judaizmu i islamu, jak również ocalałych współcześnie rdzennych kulturach człowiek nie jest już tak kategorycznie wyodrębniony od natury. Jak nauczają buddyści, umysł człowieka nie jest już tak na prawdę jego własnością, ponieważ jest on emanacją Wielkiego Umysłu. Zaś mędrcy starożytnej Grecji, jak Sokrates i Platon, czy też mistycy chrześcijańscy, jak np. Mistrz Ekchart, nauczali, że Geniusz człowieka to ekspresja boskiego geniuszu, który przejawia się w przebudzonych jednostkach - przebudzonych na postrzeganie i przejawianie w swoim życiu Prawdy, Dobra i Piękna.

Według amazońskich Indian Achuar nawet nasze sny nie są już tylko nasze, ale są własnością całej wspólnoty, bo mają służyć jej dobru.

Podobnie nasze ciało jest ekspresją geniuszu samej przyrody.

W mitologii Komanczów – północnoamerykańskich Indian, pierwsi ludzie zostali stworzeni z wiru pyłów. A czymże jest ten wir pyłów, jak nie krążącą materią, która pochodzi z ziemi, na jakiś czas wbudowuje się w nasze ciała by następnie do ziemi powrócić. A ów ruch wirowy? To przecież poruszona słońcem energia. Słońce nagrzewa ziemię powodując ruchy powietrza. Ta sama energia pobrana ze słońca przez zielone komórki roślin napędza metabolizm i przemianę materii w naszych komórkach.

Kolejnym zjawiskiem budzącym zdziwienie jest pewien fakt znany doświadczonym zielarzom i naturoterapeutom. Otóż w okolicach, w których pojawiają się u ludzi określone choroby i dolegliwości rosną rośliny i grzyby lecznicze oraz znajdują się inne naturalne medykamenty, które stanowią odpowiedź na te właśnie zdrowotne problemy. Zwróćmy uwagę na przykład na wiosenne trawniki wokół domów i bloków mieszkalnych w naszych wioskach i miastach. Pokrywają się żółto kwitnącymi mniszkami lekarskimi, które stanowią cenny lek oczyszczający wątrobę – a przecież większość współczesnych ludzi ma ten organ zanieczyszczony na skutek spożywania przetworzonego i obciążonego chemią pożywienia. Wiosna to też czas największej aktywności wątroby, czyli najlepszy czas, aby ją oczyścić. Do tego mniszek wzmacnia i wzbogaca w witaminy i minerały organizm zmęczony po zimie. Oczywiście nie zaleca się zbioru mniszka z trawników przy ruchliwych ulicach, czy też tam, gdzie załatwiają się psy. Warto potraktować to zjawisko raczej jako pewną podpowiedź, jak sobie pomóc. Wygląda to tak, jakby świadoma Matka Ziemia troszcząc się o swoje chore i osłabione dzieci podsuwała im pod nos lekarstwo.

Mniszek na miejskich trawnikach to tylko najprostszy przykład. Na najcięższe choroby cywilizacyjne, również te, które dopiero teraz się pojawiają, w dzikich lasach tropikalnych, w tajdze, w górach, na stepach, łąkach i mokradłach od tysięcy lat prawdopodobnie już istnieją leki, które skutecznie mogą wyleczyć te choroby.


Mniszek lekarski na łące (Fot. Lesław Zimny, źródło Wikimedia)

Właśnie tak! – Matka Ziemia postrzegana jako napełniony świadomością organizm, którego człowiek jest integralną częścią składową. Jest to może bardzo śmiałe stwierdzenie dla umysłowości Zachodu, w której koncepcja Ziemi jako organizmu pojawiła się stosunkowo niedawno w opracowaniach brytyjskiego biochemika Jamesa Lovelocka, ale jeszcze daleko jej, by przyznać naszej planecie jakąś świadomość. Nie mniej jednak w kulturach rdzennych i starożytnych wiara w żyjącą i świadomą Ziemię była (jest) dość powszechna.

Jeśli spojrzeć na współczesną wiedzę o ekosystemach i ich związkach z ludźmi i innymi organizmami, czyli na naukową ekologię, to okaże się że tapozornie zewnętrzna przyroda jest tak na dobrą sprawę „zewnętrznym ciałem” człowieka.Poszczególne ekosystemy, jak mokradła, rzeki, lasy itd. to nasze zewnętrzne organy i narządy, a gatunki i ich populacje to nasze zewnętrzne tkanki.

Takie postrzeganie przyrody, jako czegoś nierozerwalnego, organicznie powiązanego z człowiekiem implikuje określone postawy. Ekologia rozumiana szeroko, jako wiedza plus działania na rzecz ochrony przyrody i środowiska jawi się wówczas jako medycyna zewnętrzna” (w odróżnieniu od „medycyny wewnętrznej” interesującej się organizmem człowieka) i zdaje się wykraczać poza znany nam filozoficzny podział na „ekologię płytką” i „głęboką”.

Ochrona ginących gatunków, dzikich ostępów oraz zjawisk naturalnych, nawet jeśli przy obecnym poziomie wiedzy nie dostrzegamy związków między nimi, a naszym dobrobytem i zdrowiem, zawsze leży w naszym, jako ludzi, najgłębiej rozumianym interesie.

Wymieńmy kilka przykładów:

Choroby z największą intensywnością szerzą się głównie tam, gdzie człowiek naruszył w jakiś sposób naturalną równowagę, np. w strefach tropikalnych zarazki malarii najliczniej występują na obszarach, gdzie zniszczono naturalne lasy. Zdrowe lasy, dzięki swej wielkiej różnorodności biologicznej, tłumią i zapobiegają rozprzestrzenianiu się patogenu poprzez swego rodzaju „rozcieńczenie ekosystemowe”. Nosiciel – komar widliszek w zdrowym lesie tropikalnym ma więcej naturalnych wrogów, a do tego musi konkurować z innymi gatunkami komarów, z których część nie roznosi malarii. Niedawno naukowcy w Kambodży dowiedli wzrostu zachorowalności wśród dzieci na różnego rodzaju choroby, zwłaszcza układu pokarmowego w miejscach, gdzie lasy zostały przetrzebione lub całkowicie zniszczone.


Rzeki to "krwiobieg" planety.  Afrykańska rzeka Niger wraz z dopływami oraz jeziorami Fati i Oro widziane z kosmosu. (Fot. NASA) 

Budowa zapór na rzekach Afryki również przyczynia się do wzrostu zachorowalności na malarię, a przy okazji do zaniku naturalnych mokradeł, jak np. Jeziora Czad i bagien w wewnętrznej delcie Nigru. Zanik mokradeł w Afryce prowadzi do załamania się naturalnych źródeł pożywienia dla lokalnej ludności oraz paszy dla bydła, a także zmniejszenia sumy opadów i poszerzania się pustyń. To sprawia, że pojawia się głód i niedożywienie prowadzące do chorób, konfliktów i masowych migracji ludności do innych miejsc, przyczyniając się do kolejnych konfliktów.

Osuszane w różnych częściach świata mokradła nie mogą już więcej magazynować i oczyszczać wody oraz łagodzić klimatu, kiedy podczas postępującego globalnego ocieplenia te funkcje są jeszcze bardziej pożądane i niezbędne dla zachowania równowagi ekologicznej i bezpieczeństwa narodowego.

Mokradła stanowią swoiste "nerki" i "wątrobę" Ziemi oczyszczając i magazynując wodę oraz pełniąc wiele innych funkcji, jak pochłanianie CO2 z atmosfery i odkładanie go w torfie. Na zdjęciu mokradło w Lasach Rembertowsko-Okuniewskich pod Warszawą. (Fot. Tomasz Nakonieczny)


W tych obszarach miast, gdzie brakuje zieleni ludzie są bardziej neurotyczni i schorowani niż w miastach i dzielnicach, które obfitują w zieleń i naturalne enklawy.

Przemysłowe rolnictwo nie tylko przyczynia się do emisji gazów cieplarnianych i bezpośredniej degradacji ekosystemów na skutek ekspansji upraw na tereny dotychczas zajęte przez naturalną szatę roślinną lub ekstensywne rolnictwo; nie tylko prowadzi do załamania się zdrowia całych populacji ludzkich na skutek zanieczyszczania wód pitnych i masowego stosowania chemii, która następnie trafiając do pożywienia rujnuje zdrowie konsumentów, szczególnie dzieci, przyczyniając się do powstawania alergii, chorób nowotworowych i wielu innych schorzeń. Na skutek intensywnej uprawy ziemi, stosowania nawozów sztucznych, usuwania zadrzewień chroniących glebę oraz oderwania upraw roślin od całego biologicznego kontekstu, jakim jest życie glebowe i inne organizmy współtowarzyszące uprawom, dochodzi do totalnego wyjałowienia gleb. Co z tego, że obfitują one w azot, fosfor i potas ze sztucznych nawozów, kiedy są niemal całkowicie wyzute z selenu, cynku, kobaltu, magnezu i innych pierwiastków życia. W efekcie spożywania produktów wyhodowanych na tak wyjałowionych glebach, organizmy ludzkie stają się równie wyjałowione Produkty spożywcze są bowiem niemal całkowicie pozbawione witamin i minerałów oraz substancji biologicznie czynnych. Dla przykładu bez selenu organizm człowieka nie jest w stanie wytworzyć peroksydazy glutationowej, a bez cynku dysmutazy ponadtenkowej – silnych antyutleniaczy warunkujących zdrowie i hamujących procesy starzenia. Niedobór magnezu sprzyja większej zapadalności na nowotwory, choroby serca i układu krążenia oraz na depresję. Brak kobaltu sprawia, że bakterie jelitowe nie mogą wytworzyć witaminy B12 wpływającej na sprawność umysłu, chroniącej komórki nerwowe przed wolnymi rodnikami i odpowiadającej za syntezę DNA komórek.

A przecież wprowadzenie rolnictwa permakulturowego i agroleśnictwa jako głównego źródła naszej żywności diametralnie podniosłoby biologiczną i zdrowotną jakość upraw, zmniejszyłoby zanieczyszczenie wód podziemnych i powierzchniowych oraz zwiększyłoby różnorodność ekosystemów rolniczych, a tym samym ich odporność na warunki atmosferyczne i zmieniające się warunki klimatyczne, jednocześnie dostarczając pełnowartościowego, zdrowego pożywienia podnoszącego poziom zdrowia i witalności wśród ludzi.

Widzimy na tym przykładzie silny związek między kondycją gleb, a kondycją naszego ciała.

Można tu w nieskończoność przytaczać przykłady dowodzące, że zawsze szkodzenie przyrodzie to szkodzenie człowiekowi, a ochrona przyrody to ochrona człowieka.

Jako społeczeństwo musimy szybko dojrzeć do zrozumienia tej prawdy, ponieważ większość rosnących w szybkim tempie problemów ze zdrowiem fizycznym i psychicznym w większym lub mniejszym stopniu, ale prawie zawsze ma jakiś związek z problemami ekologicznymi i ich rozwiązanie musi przyjąć charakter systemowy. Również nasze bezpieczeństwo od klęsk żywiołowych oraz bezpieczeństwo żywnościowe zależą od dobrej kondycji środowiska przyrodniczego i ekosystemów jako funkcjonalnych narządów planety. Rozległe stare lasy o charakterze naturalnym z dużą ilością martwego drzewa o wiele skuteczniej chronią przed powodzią i suszą, kontrolują lokalne wzorce pogodowe oraz stabilizują klimat niż przetrzebione lasy gospodarcze pozbawione martwego drewna i bardzo starych drzew.

W świetle powyższego wszelka medialna i polityczna nagonka na ekologów, mająca na celu zdeprecjonowanie w oczach społeczeństwa ich działań na rzecz ochrony przyrody, dlatego że przeszkodzili lub utrudnili w realizacji jakiś przyrodniczo destruktywnych interesów wąskiej grupy ludzi, to zwyczajny sabotaż zdrowia i bezpieczeństwa narodowego. 

Nie da się bowiem oddzielić troski o zdrowie i bezpieczeństwo ludzi od troski o przyrodę, środowisko i ostatnie dzikie zakątki naszego kraju i planety.

Zaistnienie ekologii jako „medycyny zewnętrznej” w zbiorowej świadomości, zarówno w jej odmianie interwencyjnej, jak i profilaktycznej od razu postawiłoby ją na wysokim poziomie społecznego szacunku. Od tej pory tzw. ekolog przestałby być postrzegany jako oszołom, ekoterrorysta, czy wróg narodu, ale jako swoisty lekarz i uzdrowiciel, ponieważ ochrona przyrody to profilaktyka zdrowia społecznego, a likwidacja zagrożeń ekologicznych jest jak część procesu leczenia chorego zbiorowego organizmu ludzkiego. Być może wówczas ludzie na poziomie zbiorowym, na poziomie społecznym z większą troską i uwagą podchodziliby do działań mogących wpłynąć na stan przyrody i środowiska, jako coś, co przecież dotyka ich samych.


Tomasz Nakonieczny


Bibliografia:

Sekretne życie drzew” P. Wohlleben

Rewolucja źdźbła trawy” Masanobu Fukuoka

Na straży trzech skarbów” Daniel Reid

Biologia”, Praca zbiorowa pod red. Andrzeja Czubaja, Państwowe Wydawnictwo Rolnice i Leśne

Rośliny lecznicze” A. Ożarowski i W. Jaroniewski

Apteka Natury” J. Górnicka

Vilcacora leczy raka” R. Warszewski, G. Rybiński

Bóg nam zesłał vilcacorę” R. Warszewski

Naturalne leczenie boreliozy” Wolf-Dieter Storl

Pole. W poszukiwaniu tajemniczej siły wszechświata” Lynne McTaggart

Jak wielkie zapory wodne w Afryce przyczyniły się do kryzysu migracyjnego” http://ziemianarozdrozu.pl/artykul/3743/jak-wielkie-zapory-wodne-w-afryce-przyczynily-sie-do-kryzysu-migracyjnego

Deforestation in Cambodia linked to ill health in children” https://news.mongabay.com/2017/09/deforestation-in-cambodia-linked-to-ill-health-in-children/

How building new dams is adding to Africa’s malaria burden” http://theconversation.com/how-building-new-dams-is-adding-to-africas-malaria-burden-63020



sobota, 19 sierpnia 2023

Indiańskie przepowiednie o Czarnych Wężach


(Źródło: To Kill the Black Snake)


Gdy byłem jeszcze nastolatkiem, pewien film dokumentalny, który wówczas obejrzałem, wywarł na mnie nieodwracalne piętno, które ukształtowało moje późniejsze poglądy na temat naszej cywilizacji miejsko-przemysłowej.

Był to dokument o ekwadorskich Indianach Waorani zwanych także Huaorani, którzy mieli to nieszczęście, że pod ich lasem deszczowym odkryto złoża ropy naftowej i oczywiście zaczęto je eksploatować. Aby dobrać się do złóż wybudowano nowe drogi przez dżunglę, którymi zaczęli potem tam napływać drwale przynoszący Indianom choroby i niszczący las.

Nowe szyby naftowe połączono nitkami ropociągów, które co jakiś czas na skutek awarii przeciekają wylewając ogromne ilości ropy do życiodajnych rzek - krwiobiegu Amazonii, i do samych lasów. 

W efekcie skażeniu uległ obszar wielkości Manhatanu.

Indianie stracili źródła czystej wody. Stracili miejsca połowu ryb. Zaczęli chorować na choroby nowotworowe pomimo, iż oni sami  las i rzeki szanowali.

Las i rzeki są dla nich integralną częścią zarówno ich wspólnoty, jak i świata duchowego. Przez wieki strzegli równowagi w tych rzeczywistościach, aż ktoś z zewnątrz wtargnął do ich świata, aby pomnożyć swoje zyski i "czarną krwią" nakarmić głodnego "potwora", jakiego my ludzie z tzw. świata nowoczesnego sobie stworzyliśmy dla naszego bezpieczeństwa, ale i dla wygody.


Rodzina Waorani (Fot. Kleverenrique. Źódłow Wikimedia)

To co mnie szczególnie uderzyło, to legenda, którą opowiedział jeden z Waorani:


"Kiedyś ziemię pustoszył Czarny Jaguar. Jednak dwóch bohaterskich braci zdołało go pokonać i zamknęli go wewnątrz góry. Jednak przyjdzie czas, kiedy Czarny Jaguar zostanie ponownie wypuszczony i na ziemi znowu zapanuje chaos i zniszczenie."


Mnie to się skojarzyło z apokaliptyczną Bestią pokonaną i zamkniętą pod ziemią "do czasu".

Apokalipsa mówi także o posągu Bestii, który uczynili ludzie i który "ożył", czyli zaczął żyć własnym życiem, a któremu ludzie zaczęli oddawać pokłon.

Jako nastolatek zacząłem utożsamiać ów "posąg Bestii" z naszą miejsko-przemysłową cywilizacją, którą czcimy, od której jesteśmy silnie uzależnieni, i bez której nie wyobrażamy sobie życia, a która co raz bardziej nas samych oddala od Ziemi, od Mądrości Praźródeł i która trwoni zasoby naszej planety.

(Na uwagę zasługuje taka ciekawostka, że znany pisarz J.R.R Tolkien właśnie cywilizację miejsko-przemysłową utożsamiał z Mordorem - mrocznym królestwem upadłego walara, czyli takiego anioła - Saurona).


Czy wydobywanie czarnej ropy z czeluści ziemi nie jest uwalnianiem takiego Czarnego Jaguara na powierzchnię ziemi?

Od tamtego czasu miałem poważny problem z korzystaniem z dobrodziejstw cywilizacji.

Oczywiście znielubiłem samochody (również dlatego, że trzeba pod nie budować nowe drogi niszczące i przecinające wiele uroczych i cichych zakątków lasów, łąk i pól). Teraz wiem, że samochody nie są największym konsumentem ropy. Są całe gałęzie gospodarki, które potrzebują jej znacznie więcej.


Przekaz o Czarnym Jaguarze pochodzi z Ameryki Południowej. Warto tu jeszcze dodać, że w różnych tamtejszych kulturach Czarny Jaguar ma różne znaczenie. Na przykład u andyjskich Indian Qechua - potomków Inków - Czarny Jaguar symbolizuje jedną z trzech epok w cyklach Ziemi, tak zwanych Pachacuti. Jaguar symbolizuje tu najkrótszą i najintensywniejszą epokę, pełną chaosu, ale i ukrytych możliwości. Starszyzna twierdzi, że jesteśmy w środku tej epoki.



W Ameryce Północnej wśród indiańskich plemion z regionu Wielkich Równin istnieje inna przepowiednia - o Czarnych Wężach.

Czarny Wąż to symbol, swoisty archetyp oznaczający pewien wzorzec energo-informacyjny.

Generalnie zawsze symbolizował destrukcyjny wzorzec. Kojarzony był z chorobami.

Współcześni Indianie Czarne Węże utożsamiają z chorobą, na jakie cierpi społeczeństwo, z chorobą kapitalizmu, z chorobą utowarowienia Ziemi, z chorobą oddzielenia od Natury i od wspólnoty. Symbolizują one zniszczenia pierwotnej harmonii ludzi i przyrody.

Obecnie Indianie widzą fizyczną manifestację Czarnych Węży w licznych ropociągach przecinających kontynent amerykański - ropociągach, które przeciekając zatruwają ropą wody podziemne, wody rzeczne i życiodajną glebę.

Te same ropociągi są wynikiem uzależnienia naszej cywilizacji od ropy, które to pociąga za sobą konieczność rozkopywania kanadyjskiej puszczy w prowincji Alberta w celu wydobycia łupku bitumicznego, z którego potem w kosztownym i energochłonnym procesie produkuje się ropę...i ogromną ilość toksycznych odpadów zapełniających dawne jeziora.

W efekcie gigantyczne tereny, które były niegdyś pachnącymi żywicą lasami upstrzonymi czystymi jeziorami - terenami łowieckimi Indian Athapaska, teraz są iście tolkienowskim Mordorem, z którego wiodą na południe, na wschód i na zachód Czarne Węże.




Kopalnia łupków w bitumicznych w Kanadzie widziana z lotu ptaka (Fot. Dicklyon. Źródło: Wikimedia)


Ropociągi w Ameryce odprowadzają także ropę z miejsc jej wydobycia metodą hydraulicznego szczelinowania w Dakocie Północnej. W efekcie zatrute zostały wody podziemne chemikaliami używanymi w tym procesie. Samo wydobycie wiąże się z nieustanną pracą licznych silników diesla. Doprowadziło to do zatrucia atmosfery i pojawienia się licznych chorób u okolicznych mieszkańców.

Pieniądze, które się pojawiły w Rezerwacie Indian Arapaho w zamian za pozwolenie na wydobycie ropy i gazu łupkowego z ich terytorium, w żadnym wypadku nie poprawiły ich bytu. W plemieniu pojawiło się jeszcze więcej podziałów i patologii, które istniały już wcześniej po tym, jak po odebraniu im ich ziemi osadzono ich w rezerwacie, a rzekę Missouri przegrodzono wielką zaporą zalewając żyzną życiodajną dolinę, a najważniejszą osadę dzieląc na dwie odległe części.


Kilka lat temu w Polsce byłem na spotkaniu z dwoma szamanami, jeden z Kolumbii, a drugi z Meksyku. Ten z Kolumbii opowiedział, że przepowiednia o Czarnych Wężach znana jest także i u nich, ponieważ Indianie z obu Ameryk wymieniają się opowieściami.

Dodał też, że ostatnio Dziadkowie (jak określa się starszyznę indiańskich plemion) w swoich wizjach ujrzeli jeszcze gorszego potwora, niż Czarny Wąż. Mówią, że "jest tak wielki, że łba i ogona nie widać". Zwą go KONSUMPCJONIZM.


Jeśli będziemy szukać głębiej i dociekać przyczyn tego stanu rzeczy, dojdziemy do wniosku, że konsumpcjonizm stojący za destabilizacją systemów podtrzymywania życia na Matce Ziemi jest objawem naszego kolektywnego oderwania od Wspólnoty całego Życia. Jest objawem choroby naszej kolektywnej duszy. Tutaj właśnie należy zacząć uzdrawianie, aby wszelkie działania na rzecz ochrony Matki Ziemi, jej ekosystemów, klimatu itd. przyniosły oczekiwany efekt, zamiast stawać się źródłem kolejnych destrukcji (patrz: Ciemna strona "zielonej energii").


Rządy, korporacje, organizacje, które stoją za systemowym naruszaniem delikatnej równowagi ekologicznej tak na dobrą sprawę są jedynie odzwierciedleniem naszego kolektywnego wzorca, który jest destruktywny tak dla Ziemi, jak i dla nas samych. Indianie z Ameryki Północnej właśnie w tym wzorcu widzą mitycznego Czarnego Węża, a ropociągi są jedynie jego fizycznym symbolem i manifestacją.


Orzeł i Kondor (Fot. Źródło: 

The Eagle and the Condor: A Prophecy for our Time. A message of hope and integration for humanity)



Istnieje jeszcze inna pan-indiańska przepowiednia - o Orle i Kondorze.

Orzeł symbolizuje Amerykę Północną i siłę umysłu. Kondor Symbolizuje Amerykę Południową i siłę serca (tak, jak rozumieją to Indianie).

Niegdyś współpracowali razem, potem Orzeł walczył z Kondorem  doprowadzając go niemal do śmierci. Dopiero lecący skrzydło w skrzydło Orzeł i Kondor będą w stanie pokonać Czarnego Węża, czy też tą nową bestię - Konsumpcjonizm.

To oczywiście metafora pokazująca symbolicznie, że aby uzdrowić świat i siebie samych, na poziomie jednostkowym musimy nauczyć się łączyć rozum z mądrością serca, a na poziomie globalnym nowoczesną wiedzę i technologię z tradycyjną mądrością Przodków i ludów rdzennych.

Tak więc wszystko sprowadza się do równowagi.


Tomasz Nakonieczny



Źródło: 


Zobacz też: 

1. Cywilizacja jako proteza

2. Musimy stanąć w obronie naszych przyszłych pokoleń i ocalić siebie









niedziela, 2 lipca 2023

"Ziemia jest jak człowiek" - rozmowa z duchowym przywódcą Indian Huichol

Żyjący w zachodnim Meksyku indiański lud Wixáritari (Huichole) zachował bardzo starą, liczącą przeszło 3000 lat kulturę silnie związaną z przyrodą. Przetrwanie jej jest ściśle powiązane z ocaleniem ważnych dla niej miejsc stanowiących o tożsamości ludu Wixáritari, a którym zagrażają plany budowy kopalń metali nieżelaznych.

Starania Wixáritari przed dziesięciu laty zaowocowały pięcioletnim moratorium na wydawanie koncesji wydobywczych w świętych ziemiach tego ludu. Niestety moratorium się skończyło pięć lat temu, gdy przeprowadziłem ten wywiad z José Luisem.


Marakame José Luis Katira” Ramírez jest przedstawicielem starszyzny i przywódcą duchowym ludu Wixáritari zwanego także Huicholami ze wspólnoty z Sierra Madre Occidental w La Laguna.

Jest także tradycyjnym uzdrowicielem, zaangażowanym w ochronę świętych miejsc ludu Wixáritari w zachodnim Meksyku, zagrożonych projektami górniczymi. W tym celu podróżuje i współpracuje z Polakami, Francuzami, a także z przedstawicielami rdzennych społeczności w Ameryce Południowej, które borykają się z podobnymi problemami, co Wixáritari. Jest też głównym bohaterem filmu Huiczole, ostatni strażnicy pejotla”.


Indianie Wixáritari (Huichol) podczas dorocznej pielgrzymki na świętą pustynię Wirikuta
(Zdjęcie źródło: Kauyumarie, Wikimedia commons)


Z José Luis rozmawia Tomasz Nakonieczny


Proszę opowiedzieć coś o swojej kulturze. Słyszałem, że jest pan członkiem starszyzny swojego ludu.

José Luis: Urodziłem się w Meksyku w społeczności rdzennej, która nazywa się Wixáritari . Na północy stanu Jalisco. To jest taka wspólnota rdzenna, właśnie Wixáritari, która zachowała swoją kulturę w czystej niezmienionej postaci. Wszystko to, co się zachowało, jest praktykowane i dalej stanowi część naszej kultury. Z pokolenia na pokolenie przekazujemy naszą tradycję i kulturę dzieciom i wnukom od zamierzchłych czasów aż po dziś dzień. Jestem liderem naszej społeczności oraz ostatnim strażnikiem naszej świętej rośliny.


Jaki jest związek ludu Wixárika z ziemią i naturą pośród której zamieszkuje?

JL: Kochamy naturę. Dla nas jedna z gór jest święta, tzw. Święta Góra znajdująca się niedaleko naszej społeczności. Mamy też tereny o wysokiej wartości ekologicznej, które niestety nie są respektowane. W centrum naszych terenów mamy Miejsce Ognia. Na wschodzie mamy miejsce, gdzie wstaje słońce. Nazywa się ono Wirikuta i znajduje się w stanie San Luis Potosí. Na północy mamy górę Cerro Gordo, czyli Gruba Góra. Mamy też w stanie Jalisco święte miejsce, tj. jezioro, które nazywa się Chapala. Na tym jeziorze jest Wyspa Skorpiona. Mamy też kolejne święte miejsce – San Blas, które jest miejscem przepowiedni i razem z pozostałymi świętymi miejscami tworzy rodzaj rąbu. To są miejsca, które są dla nas cenne, które kochamy i w których żyjemy. Obejmujemy je, jak Pacha Mama – Matka Ziemia, bo ona daje nam życie. Wszystkie miejsca, czy góry, czy drzewa, wszystko to zasługuje na szacunek i wszystko to trzeba kochać.


Czym dla ludu Wixáritari jest Wirikuta i dlaczego jest dla was taka cenna?

JL: To jest jakby głowa połączona taką jakby anteną z Wszechświatem. Tamto ostatnie miejsce, o którym powiedziałem, czyli San Blas to jest morze i tam właśnie była taka przepowiednia, że z stamtąd wyruszyli nasi przodkowie. W Wirikucie wszystko się zaczęło – nauka, wiedza. Tam wszystko powstało. Możemy powiedzieć, że tam powstała ludzkość. Wstała niejako, a było to tysiące, tysiące lat temu. Stamtąd pochodzą nasi przodkowie, nasi pradziadkowie. Tam właśnie są ślady pierwszej ludzkości. To miejsce jest początkiem największej świątyni, jaką jest Niebo. Naszą świątynią jest, jak się przyjrzymy... No właśnie! To jest jakbyśmy wyobrazili sobie te cztery punkty świata, które najpierw były wyznaczone na ziemi. Na podstawie i pośrodku jest piąty punkt, z którego wyrasta drzewo, które się kończy krzyżem i ono idzie do nieba. To wszystko jest naszą świątynią. Pierwsi ludzie wyruszyli z zachodu i byli we wszystkich tych punktach. Szli w stronę wschodu, gdzie zobaczyli (to można różnie opisywać w różnych religiach) punkt, takie jakby ostrze. Tam właśnie wstało pierwsze słońce, pojawiło się pierwsze światło, tam właśnie zobaczyli, jak ono wychodzi. Później, gdy się to skończyło, mityczny wąż wracając do pierwszego punktu zamienił się w różne strumyki i rzeki. Wszystko tam powróciło, aż dotarło do Jeziora Chapala.

To jest bardzo piękne! To jest tak, jak ja ciągle wracam do Meksyku. Tak samo działa świat, że są różne pory roku i różne punkty i wszystko to jest cykliczne. Wszystko się kręci. Na Wirikucie przetrwało, chociażby w innych miejscach już może zniknęło, takie nasionko, które było zalążkiem wiedzy, zalążkiem wszystkiego. Stamtąd wywodzą się różne rośliny, zioła, m.in. pejotl, ale też inne rośliny, które są przydatne zarówno dla ciała, jak i dla duszy, leczą różne choroby. Tam jest bardzo duża różnorodność biologiczna, jak biblioteka z księgami, gdzie możemy przewracać kartki i patrzeć, które zioło jest na co. Ale najważniejszą rośliną jest hikuri, czyli peyotl, który daje nam nierika, czyli wizję. To jest właśnie to „Wow!”. Otwiera on nam taki ekran. Trzeba jednak znać się na roślinach, ponieważ niektóre są dobre, ale niektóre trujące. Podobnie różne zwierzęta, które tam występują. Niektóre są niebezpieczne. Tak więc trzeba się na tym znać, bo to jest jak broń. Jeżeli nie umiemy się nią posługiwać to może być ona bardzo niebezpieczna.

Ciekawe jest właśnie to, że wiele ludów ma swoją świętą górę, jak my. Na przykład Machu Pichu też jest umieszczone na górze. Jest to więc rzeczywiście zbieg okoliczności. I my mamy swoją górę, która jest połączona z niebem i jest dla nas święta.

Ziemia jest taka jak człowiek. Ma stopy. Ma ręce. Odczuwa tak samo i tak samo rozumie. Jeżeli potrzebujemy np. się wyleczyć, to zwracamy się do Matki Ziemi i do naszego Ojca i wtedy ta ziemia, ta przyroda zrozumie nas i wysłucha. Dlatego to wszystko jest świątynią.


Co zagraża świętej ziemi Wirikuta?

JL: Na początku rząd zobowiązał się do ochrony Wirikuty i świętej ziemi, jako części dziedzictwa naturalnego. Natomiast później okazało się, że wydał koncesję wielkim firmom wydobywczym na poszukiwanie i wydobycie surowców. Dlatego teraz jesteśmy w konflikcie z władzami i szukamy jakiegoś rozwiązania. Z tego powodu jesteśmy tutaj w Europie i z pomocą Iwony, czy Renaty organizujemy różne akcje, aby wesprzeć i obronić naszą świętą ziemię. Dlatego też pokazujemy film dokumentalny „Huiczole, ostatni strażnicy pejotla”, aby ludzie poznali naszą historię, żeby dowiedzieli się czegoś o naszej kulturze i o sytuacji Wirikuty. Zaczęliśmy w 2015 roku, a cała akcja i konflikt trwa do dzisiaj. To jest już taki, można powiedzieć, drugi zryw w obronie naszej świętej ziemi. W tym roku, a i w najbliższej przyszłości ta sytuacja tak naprawdę się pogarsza. Zwłaszcza w stanach Durango, Zacatecas, czy Nayarit sytuacja jest bardzo bardzo zła. Teraz lud znowu powstaje, ale sytuacja jest nieciekawa. W zeszłym roku w wyniku tego konfliktu w San Sebastian zamordowano dwie osoby. Trwa bardzo duża inwazja na ziemię, głównie w społeczności San Andrés w całym stanie Nayarit. Sytuacja tam jest bardzo napięta. Dlatego szukamy rozwiązania.


W jaki sposób my Polacy będąc u siebie tutaj możemy wam pomóc?

J.L: Jesteśmy w trakcie przygotowań zbiórki pieniężnej, aby wykupić tereny Wirikuty i wziąć sprawy w swoje ręce. Zbliżają się wybory prezydenckie w Meksyku, które odbędą się 1 lipca. Mamy nadzieję, że coś zmienią, bo jak dotąd rząd jedynie obiecywał i obiecywał, natomiast przez lata ta sprawa była nierozwiązana. Więc teraz mamy nadzieję, że rząd wreszcie zajmie się tą ziemią i będzie ją ochraniał, tak jak zawsze obiecywał.


Jakie ma pan przesłanie z samego serca swojej kultury dla nas Polaków, ludzi żyjących w Środkowej Europie?

J.L: Chciałbym przede wszystkim wyrazić wdzięczność. Nie jest to pierwszy i mam nadzieję, że nie będzie to ostatni raz, kiedy tutaj jestem. I chciałbym poprosić o błogosławieństwo od naszej Matki i naszego Ojca dla Polski, dlatego, że tak naprawdę mamy bardzo podobne problemy. My tam w Meksyku walczymy o swoją ziemię, ale tutaj w Polsce też każdy powinien szanować drzewa, góry i skały i całą przyrodę.

Tak naprawdę chodzi o to, aby zbudować most, żebyśmy my razem współpracowali ze sobą. Żebyśmy budowali takie mosty porozumienia i współpracy.

Byłem nie tylko w Polsce, ale też w Boliwii i Kolumbii i tam też jest bardzo dużo problemów związanych z ziemią. Są tam różne firmy związane z sektorem ropy naftowej i inne korporacje, które tam wchodzą i zaczynają niszczyć ziemię. Dlatego wszyscy razem musimy być silni. To jest właśnie to moje przesłanie, ten mój przekaz – żebyśmy byli zjednoczonym i silnym ludem i współpracowali, bo wtedy możemy coś osiągnąć.

Chcemy aby był pokój i miłość, a nie wojna.


Dziękuję za rozmowę.


Warszawa, czerwiec 2018 r.



Marakame José Luis Katira” Ramírez jest przedstawicielem starszyzny i przywódcą duchowym ludu Wixáritari zwanego także Huiczolami ze wspólnoty z Sierra Madre Occidental w La Laguna.

Jest także tradycyjnym uzdrowicielem. Zaangażowany w ochronę świętych miejsc ludu Wixáritari w zachodnim Meksyku, zagrożonych projektami górniczymi. W tym celu podróżuje i współpracuje z Polakami, Francuzami, a także z przedstawicielami rdzennych społeczności w Ameryce Południowej, które borykają się z podobnymi problemami, co Wixáritari. Jest też głównym bohaterem filmu „Huiczole, ostatni strażnicy pejotla”.


Lud Wixáritari (Huiczole) zachował bardzo starą, liczącą przeszło 3000 lat kulturę silnie związaną z przyrodą. Przetrwanie tej kultury jest ściśle powiązane z ocaleniem ważnych dla niej miejsc stanowiących o tożsamości ludu Wixáritari, a którym zagrażaają plany budowy kopalń metali nieżelaznych.

Starania Wixáritari przed pięciu laty zaowocowały pięcioletnim moratorium na wydawanie koncesji wydobywczych w świętych ziemiach tego ludu. Niestety moratorium właśnie się kończy (czerwiec 2018).



Pragnę podziękować pani Iwonie Klemczak, przewodniczce po Meksyku i tłumaczce za tłumaczenie naszej rozmowy. Strona pani Iwony: www.meksykpopolsku.pl


Zobacz też: 

Ciemna strona "zielonej energii"