poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Rdzenni mieszkańcy są największymi ekologami na świecie, ale rzadko to im się przypisuje

Ponad 30 procent Ziemi jest już chroniona dzięki rdzennym mieszkańcom i lokalnym społecznościom.

 

Terytorium Pangasananan na Filipinach jest od wieków chronione przez rdzenną ludność Manobo.
(Dzięki uprzejmości Glaiza Tabanao / ICCA Consortium)

W bujnym kompleksie lasów tropikalnych na wschodnim wybrzeżu Mindanao - drugiej co do wielkości wyspie Filipin, można ujrzeć rzadkiego wspaniale upierzonego zimorodka rdzawego lub przy odrobinie szczęścia usłyszeć przenikliwy krzyk dużego orła filipińskiego, gatunku krytycznie zagrożonego.

Dzika przyroda jest tu obfita nie dlatego, że region został nietknięty dzięki zamknięciu go w jakimś obszarze chronionym lub zabezpieczony przez międzynarodową organizację ekologiczną. Jest tak dlatego, ponieważ terytorium znane jako Pangasananan było od wieków zamieszkiwane przez lud Manobo, który od dawna żył z ziemi uprawiając zboże, polując i łowiąc ryby oraz zbierając zioła. Używają oni wielu metod, aby chronić ziemię – poczynając od ograniczania dostępu do świętych obszarów, przez wyznaczanie sanktuariów dzikiej przyrody, po okresy ochronne poza sezonem polowań. Po części jest tak dzięki tradycyjnemu przekonaniu, że natura i jej zasoby są strzeżone przez duchy.


Pangasananan jest jednym z wielu obszarów na świecie, które pozostają nienaruszone ekologicznie dzięki praktykom ochronnym rdzennej ludności lub społeczności lokalnych. Chociaż miejsca te nie są szeroko udokumentowane przez naukowców, według nowego raportu Konsorcjum ICCA (Indigenous and Community Conserved Area – Obszary Chronione przez Społeczności Rdzenne i Lokalne), grupy opowiadającej się za ochroną przyrody przez rdzennych mieszkańców, około 21 procent wszystkich lądów na Ziemi zachowuje wysoką wartość przyrodniczą właśnie dzięki rdzennym wspólnotom.


Oznacza to, że ludy tubylcze i społeczności lokalne chronią znacznie więcej powierzchni Ziemi niż takie parki narodowe. (Obszary chronione i nadzorowane przez państwa, z których część pokrywa się z terytoriami tubylczymi, według raportu obejmują zaledwie 14 % wszystkich gruntów na Ziemi). Konsorcjum twierdzi, że jego raport jest pierwszą próbą zmierzenia zasięgu obszarów chronionych przez ludy tubylcze i społeczności lokalne, znane jako ICCA lub terytoria życia...


Spotkanie społeczności na terytorium Pangasananan w celu omówienia planów odbudowy i hodowli. (Dzięki uprzejmości Virgilio Domogoy / Matricoso)


Pomimo ogromnej roli, jaką ludy tubylcze odgrywają w ochronie przyrody, ich wkład jest często pomijany. Współczesny ruch na rzecz ochrony przyrody został zbudowany na fałszywej idei mówiącej, że prawdziwa natura to ta „nieskazitelna” i nietknięta przez ludzi, jak napisała dziennikarka środowiskowa Michelle Nijhuis. To sprawiło, że wiele wczesnych wysiłków ruchu na rzecz ochrony przyrody, polegających m.in. na tworzeniu obszarów chronionych, kłóciły się z tubylczymi metodami gospodarowania gruntami – tymi samymi działaniami, które stworzyły wiele krajobrazów, o ochronę których teraz zabiegają kraje.


Jesteśmy niedoceniani” – powiedział Voxowi Reno Keoni Franklin, emerytowany przewodniczący indiańskiego plemienia Kashia Pomo z Kalifornii. „Wiedza plemienna w zakresie ochrony ziemi jest często wykorzystywana i cytowana, ale rzadko ma znaczenie, dopóki nie powie tego biały człowiek. Niestety, taka jest prawda o ostatnich 100 latach ochrony terenów w USA”.


Stawka nie mogła być dzisiaj wyższa. Ponad 50 krajów, w tym Stany Zjednoczone i inne bogate kraje tworzące G7, zobowiązały się do ochrony co najmniej 30% swoich ziem i wód do 2030 roku. Niektórzy rdzenni aktywiści obawiają się, że osiągnięcie tego celu, znanego jako "30 na 30", może nastąpić kosztem praw rdzennej ludności do ziemi.

Ale widzą też okazję do zmiany paradygmatu ochrony na taki, w którym ogromny wkład rdzennej ludności jest rozpoznawany i wspierany. Raport Konsorcjum może pomóc w rozkręcaniu tej zmiany. Stwierdza, że jeśli weźmie się pod uwagę obszary chronione przez społeczności tubylcze i lokalne, oprócz obszarów formalnie chronionych, ponad 30 procent ziemi na świecie jest już chronione.


Ziemie tubylcze chronią bioróżnorodność

Ogromna ilość ziemi jest własnością lub jest zarządzana przez ludy tubylcze lub społeczności lokalne, które Konsorcjum definiuje jako grupy, których kultura i źródła utrzymania są głęboko zakorzenione w ziemi. Szacunki są różne, ale według Konsorcjum liczba ta wynosi co najmniej 32% na całym świecie.


Większość z tych obszarów jest zachowana i znajduje się w „dobrym stanie ekologicznym”, zgodnie z analizą Konsorcjum i Światowego Centrum Monitorowania Ochrony Przyrody ONZ.


Dla rdzennych mieszkańców i ich sojuszników to odkrycie jest intuicyjne. „Postrzegamy siebie jako część [natury], ponieważ podtrzymuje ona życie” – powiedział Vox Aaron Payment, przewodniczący Sault Tribe of Chippewa Indians w Michigan. „Nasze życie zależy od życia w równowadze ekologicznej z naszymi zasobami naturalnymi”.


Raport stwierdza, że ​​„potencjalne ICCA (obszary chronione przez społeczności rdzenne i lokalne)” obejmują ponad jedną piątą wszystkich lądów na Ziemi. Ta liczba wynosi około 17 procent, jeśli uwzględni się tylko ICCA, które znajdują się poza obszarami chronionymi lub chronionymi przez kraje i podmioty prywatne. (Konsorcjum używa słowa „potencjalny”, ponieważ te obszary są aproksymowane w dużej mierze na podstawie analizy dużych zbiorów danych; tylko niektóre z nich to udokumentowane ICCA).


Badania naukowe potwierdzają, że zachowana jest duża część naturalnego środowiska na ziemiach rdzennych mieszkańców. Na przykład jedno z badań wykazało, że terytoria tubylcze posiadają większą różnorodność biologiczną niż obszary chronione w Brazylii, Australii i Kanadzie. Inne badanie odkryło, że co najmniej 36 procent pozostałych na świecie nienaruszonych krajobrazów leśnych, czyli ciągłych połaci lasów i innych naturalnych ekosystemów, znajduje się na terytoriach rdzennych.


Badania wykazały również, że w niektórych regionach rdzenna kontrola gruntów wydaje się zmniejszać wylesianie w takim samym stopniu, jak formalna ochrona, a nawet bardziej. „Bioróżnorodność spada wolniej na obszarach zarządzanych przez rdzenną ludność i społeczności lokalne, niż gdzie indziej” – argumentowało ponad 20 badaczy w niedawnym artykule w czasopiśmie Ambio.


Chociaż różne grupy tubylcze i lokalne posiadają różne kultury i praktyki, mają one tendencję do podzielania holistycznego i uwzględniającego człowieka poglądu na naturę, który jest nasycony wartością kulturową lub duchową. To właśnie ten pogląd po części stanowi podstawę dla rdzennego zarządzania ziemią, które często obejmuje ochronę świętych jezior lub lasów lub tworzenie przepisów przeciwko eksploatacji niektórych gatunków.


Rolnik z terytorium Pangasananan niesie kłęby włókien roślinnych na sprzedaż do miasta.
(Dzięki uprzejmości Glaizy Tabanao / PAFID)


Nie oznacza to, że rdzenni mieszkańcy nie zmieniają środowiska i nie wypierają populacji zwierząt, ani nie ponoszą odpowiedzialności za niszczenie gatunków chronionych. Ogólnie jednak koncepcja ochrony wydaje się być bardziej osadzona w tradycjach tubylczych w porównaniu z kulturami zachodnimi.


To z pewnością wydaje się prawdziwe w Pangasananan, gdzie stare słowo Manobo oznacza „miejsce, w którym pozyskuje się żywność, leki i zaspakaja inne potrzeby”, mówi Glaizy Tabanao, konsultant Filipińskiego Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Międzykulturowego, które przyczyniło się do sporządzania raportu ICCA Consortium. Przez lata służyło jako schronienie podtrzymujące życie. Na przykład podczas II wojny światowej lokalne rodziny wycofały się do lasu, aby uciec przed japońskimi żołnierzami. A w ostatnich czasach polegali na nim jako źródle pożywienia, ponieważ niektóre z ich źródeł utrzymania załamały się w wyniku pandemii koronawirusa.


To właśnie zyskujemy dzięki ochronie naszego terytorium i rosnących na nim lasów” – powiedział Hawudon Sungkuan Nemesio Domogoy, przywódca Manobo. „Na pewno przetrwamy tę pandemię”.



Niektóre ludy tubylcze ryzykują życiem dla ochrony przyrody

Niemniej jednak wartość, jaką te społeczności wnoszą do globalnych wysiłków na rzecz ochrony przyrody, w niektórych przypadkach chroniąc swoje ziemie za cenę własnego życia, jest często ignorowana.


Większość ich wkładu jest nieuznawana i lekceważona” – napisała Vicky Tauli-Corpuz, członkini ludu Kankana-ey Igorot na Filipinach i była specjalna sprawozdawczyni ONZ ds. praw ludów tubylczych, wraz z kilkoma współautorami w artykule opublikowanym w zeszłym roku w World Development.


Franklin, przywódca plemienia Kashia Pomo, powiedział Voxowi o lokalnym przykładzie tego problemu. W niedawnym apelu w celu omówienia działań ochronnych w hrabstwie Sonoma, urzędniczka hrabstwa (której podania nazwiska odmówił) wspomniała o działalności dwóch lokalnych organizacji ochrony przyrody, ale już nie o plemieniu Kashia Pomo. Jego plemię chroniło tysiące akrów ziemi poprzez parki i pomoc, powiedział Franklin. „Po prostu całkowicie nas zignorowała” – powiedział.


Ogólnie rzecz biorąc, większość obszarów chronionych przez ludność rdzenną nie jest uwzględniana przez organizacje ekologiczne w zestawieniach obszarów chronionych na Ziemi, chyba że należą one do obszarów formalnie chronionych. A tam, gdzie te regiony pokrywają się z obszarami chronionymi, ludy tubylcze często są de facto opiekunami tamtejszej bioróżnorodności – ale według Konsorcjum ICCA rzadko formalnie zarządzają tymi obszarami.


Rdzenni mieszkańcy i społeczności lokalne chronią więcej, niż oficjalne obszary chronione przez państwo i wykonują lepszą pracę niż  one.” – powiedziała Holly Jonas, globalny koordynator Konsorcjum ICCA. „Absurdem jest nie mieć dla nich wyraźnego uznania”.


Rzeka na terytorium Pangasananan. (Dzięki uprzejmośćci Glaizy Tabanao / PAFID)


Rdzenna wiedza na temat gospodarowania gruntami jest również często lekceważona, powiedziała Victoria Reyes-García, profesor badań na Universitat Autonoma de Barcelona i główna autorka pisząca z perspektywy Ambio. W krajach takich jak Australia, Indie i Bali rdzenni mieszkańcy i społeczności lokalne od dawna używają narzędzi, takich jak kontrolowane wypalanie, wypas i budowa kanałów, aby się utrzymać i podtrzymać ekosystemy. Jednak formalne obszary chronione czasami kładą kres tej działalności i powodują zanikanie ekosystemów, powiedział Reyes-García. W niektórych przypadkach może to powodować problemy, takie jak rozprzestrzenianie się gatunków inwazyjnych.


Co gorsza, społecznościom tym brakuje władzy politycznej, zwłaszcza na szczeblu krajowym, gdzie wdrażana jest większość polityk związanych z bioróżnorodnością, powiedział Reyes-García. Zwolennicy rdzennej ludności obawiają się również, że nowe cele dotyczące rozszerzenia obszarów chronionych na mocy ważnego międzynarodowego traktatu o różnorodności biologicznej, które są obecnie negocjowane, nie będą wyraźnie wspominać o prawach rdzennej ludności i społeczności lokalnych oraz ich wkładzie.


Być może najbardziej niepokojący jest problem, który wykracza daleko poza temat bioróżnorodności: lokalne społeczności mają prawa tylko do niewielkiej części ziemi, na której żyją. Według Inicjatywy Praw i Zasobów (Rights and Resources Initiative - RRI), organizacji promującej prawa do ziemi, kraje uznają prawa własności ludów tubylczych, społeczności lokalnych i potomków Afrykańczyków na zaledwie 10 procentach ziemi. (RRI jest w trakcie aktualizacji tych liczb.)


Niektórzy rdzenni obrońcy obawiają się globalnych działań ochronnych „30 na 30”

Brak szacunku i uznania wkładu rdzennej ludności ma druzgocące konsekwencje. 

W przeszłości rządy często wykluczały społeczności tubylcze w procesach tworzenia obszarów chronionych lub ograniczały ich tradycyjną działalność. Według niektórych szacunków 10 milionów ludzi w krajach rozwijających się zostało przesiedlonych z obszarów chronionych.


Praktyki te mają miejsce i obecnie. W Pangasananan obszar chroniony wyznaczony przez rząd Filipin pokrywa się z prawie połową terytorium. Według Tabanao jest to postrzegane przez społeczność jako problematyczne, częściowo dlatego, że „kryminalizuje” tradycyjne czynności, takie jak polowanie i rybołówstwo.


Rzeczywiście, „nasze farmy i odłogi pokrywają się z obszarem chronionym”, powiedział Hawudon Danao, myśliwy z terytorium Pangasananan. „Poluję w lasach otaczających nasze gospodarstwa. Mój syn łowi ryby w strumieniach w pobliżu naszych gospodarstw. Teraz, kiedy to nie jest dozwolone, jak będziemy żyć? Skąd, ich zdaniem, czerpiemy jedzenie i pieniądze na nasze potrzeby?


Hawudon Tinuy-an Alfredo Domogoy, wódz Manobo, został nazwany na cześć wodospadu Tinuy-an (na zdjęciu za nim). (Dzięki uprzejmości Glaiza Tabanao / ICCA Consortium)


Dlatego niektórzy zwolennicy społeczności rdzennych obawiają się tego, co może przynieść plan ochrony co najmniej 30 % Ziemi, powiedział Kundan Kumar, dyrektor programu azjatyckiego w RRI. Jednym z najgorszych scenariuszy jest to, że kraje i organizacje ochrony przyrody naruszą prawa ludów rdzennych do ziemi, kiedy masowo rozszerzą światową sieć obszarów chronionych, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wiele gorących punktów różnorodności biologicznej znajduje się na ziemiach tubylczych. „Ludzie się boją” – powiedział Kumar.


Możliwy jest jednak również alternatywny scenariusz: kraje mogą wykorzystać ten moment, aby wesprzeć finansowo lub w inny sposób rdzenną i prowadzoną przez społeczność lokalną ochronę przyrody. Zasadniczo wiązałoby się to z finansowaniem tych społeczności, aby robiły to, co już robią, i wspieraniem ich wysiłków na rzecz wzmocnienia własności ziemi, powiedział Reyes-García.


Według Konsorcjum ICCA, kraje mogą osiągnąć swoje cele "30 na 30", włączając obszary chronione przez ludy tubylcze i społeczności lokalne. Coraz więcej badań pokazuje, że jednym z najlepszych sposobów promowania ochrony przyrody jest przyznanie rdzennej ludności prawa własności do ziemi. Reyes-García powiedział, że również byłyby pomocne po prostu przyznanie, że wiele nienaruszonych siedlisk na świecie istnieje dzisiaj dzięki, a nie pomimo obecności tam ludów tubylczych


Niektóre kraje zaczynają robić postępy. Według RRI od 2002 r. co najmniej 14 krajów uchwaliło przepisy, które uznają prawa ludności rdzennej do ziemi. W Stanach Zjednoczonych również rośnie wysiłek dla repatriacji ziemi plemionom. Grupy ekologiczne, w tym Sierra Club, zaczęły liczyć się ze swoją mroczną przeszłością i założycielami, którzy mieli rasistowskie poglądy na amerykańskich Indian.


Administracja prezydenta Joe Bidena ze swojej strony uwzględnia potencjalny wkład w ochronę przyrody przez plemiona indiańskie w swoich projektach planów na „30 na 30”. „Narody plemienne służą jako opiekunowie swojej ziemi od niepamiętnych czasów”, mówi Gina McCarthy, krajowa doradczynie ds. klimatu w Białym Domu, na apelu prasowym ogłaszającym inicjatywę, znaną jako piękna Ameryka. 

Campaign for Nature, grupa stojąca na czele globalnego celu 30 na 30, również wezwała kraje do integracji i poszanowania praw rdzennych mieszkańców podczas realizacji celu.


Społeczność ochrony przyrody nie może realizować programu ochrony, który pozbawia prawa społeczności plemienne” – powiedział w kwietniu dla Vox Brian O’Donnell, dyrektor Campaign for Nature. „Ich prawa i podejście muszą znajdować się w czołówce programu "30 na 30”.


Benji Jones

Tłumaczenie: Tomasz Nakonieczny


Tytuł oryginału: 

Indigenous people are the world’s biggest conservationists, but they rarely get credit for it


Zobacz też:

Najwyższy czas włączyć tradycyjną tubylczą mądrość ekologiczną do ochrony przyrody

„Uprawa krajobrazu”- czyli czego możemy nauczyć się od ludów rdzennych w zarządzaniu ekosystemami

Raport ONZ wskazuje na doniosłą rolę ludów rdzennych w ocaleniu świata



środa, 20 stycznia 2021

Najwyższy czas włączyć tradycyjną tubylczą mądrość ekologiczną do ochrony przyrody

Indiańscy aktywiści dążą do uznania rdzennej tradycyjnej wiedzy ekologicznej w podejmowaniu decyzji dotyczących zarządzania ziemią. 

 

Indiańcy aktywiści zaangażowani w obronę Flat Oak przed górnictwem (Źródło:  Wikimedia)


Za każdym razem, gdy widzę naklejkę na zderzaku z napisem „Zdekolonizuj kraj” lub „Przywróćcie nam nasz kraj” lub po prostu „Wyląduj z powrotem”, czuję przypływ dumy i ekscytacji. W końcu niewiele rzeczy jest ważniejszych dla rdzennych mieszkańców niż odzyskanie skradzionych ziem przodków. Nie są to jednak tylko chwytliwe hasła; te słowa reprezentują znaczące wartości, aspiracje i sposoby życia wśród rdzennych ludów. Przypominają nam, jak skolonizowano ziemie rdzennych mieszkańców na całym świecie, w tym w Stanach Zjednoczonych. Ta kolonizacja trwa po dziś dzień w postaci wyrębów lasów, wydobycia oraz wiercenia ropy i gazu, czyli procesów grabieży eufemistycznie nazywanych „pozyskiwaniem surowców” lub „rozwojem gospodarczym”.

Ale mają też miejsce prężne działania przeciwdziałające tej ciągłej kolonizacji, wysiłki mające na celu przywrócenie gruntów i wód pod tubylczą opiekę lub zarząd. Ruchy te mają na celu przywrócenie ziemi pierwotnej Matce oraz matkom naszych kultur, aby rozpocząć proces zadośćuczynienia, uzdrowienia i uleczenia. Jak mówi aktywistka i autorka plemienia Anishinaabe Winona LaDuke: „Jedyną rekompensatą za ziemię jest ziemia”.

Pomnik Natury Bears Ears  chroniący świętą ziemię pięciu indiańskich plemion, utworzony przez prezydenta Obamę, a zredukowany o 80% przez prezydenta Trumpa, aby umożliwić firmom wydobywczym dostęp do tamtejszych złóż mineralnych. (Fot. Bureau of Land Management)

My rdzenni ludzie mamy kulturowe i duchowe zobowiązanie do ucieleśnienia naszych tubylczych ideałów wzajemnych relacji i przywrócenia równowagi między ludźmi a miejscem. Jest to oczywiście ogromne wyzwanie w kraju nastawionym na indywidualizm i materializm, kraju, który nosi w sobie brutalne dziedzictwo osadniczego kolonializmu. Dekolonizacja oznacza ponowne stworzenie czegoś całościowego, złożenie razem fragmentów i odłamków, które zostały zniszczone przez kolonialną broń i imperialistyczne mapy, a także usunięcie innych dzielących granic, które mają na celu oddzielenie, usunięcie, zamknięcie, kontrolę, a jeśli nie można kontrolować, to niszczyć w imię imperium i stolicy, a nawet Boga. Dekolonizacja to dekonstrukcja kapitalistycznego światopoglądu, który utowarawia ziemię i procesy życiowe. Dekolonizacja to ponowne zasiedlenie wartościami i praktykami wzajemnych relacji, w których więzi społeczne są kluczem do odporności.


Jeśli ktoś spróbuje przetłumaczyć słowo ziemia lub woda na różne języki rdzenne, szybko okaże się, że opisujące je słowa w rzeczywistości opisują procesy. W wielu językach rdzennych byty te są bardziej jak czasowniki niż rzeczowniki, wyrażenia, które podkreślają dynamiczne przepływy relacji i cykli afirmujących życie. Na przykład hawajski aktywista Mark Paikuli-Stride definiuje słowo aina - słowo powszechnie tłumaczone jako „ziemia”, jako „to, co cię odżywia”. W tym sensie ziemia nie jest tylko kawałkiem lądu, ale jest istotą powiązaną z kosmologią przynależności i powiązań genealogicznych, jest bytem, ​​z którego wyłania się święta żywność ziemi i morza. Podobnie botanik Robin Kimmerer podziela opinię, że ​​słowo Indian Potawatomi oznaczające zatokę,  czyli wiikwegama, jest w rzeczywistości czasownikiem oznaczającym „być zatoką”, ponieważ jest to istota ożywiona. Ziemia i woda nie są rzeczami, rzeczownikami ani towarami. Nie są nawet zasobami naturalnymi. Są  żywymi procesami, przepływami energii i materii w ruchu przez postrzegane granice, takie jak życie i jedność wody w naszych ciałach, roślinach, rzekach i oceanach.


Wydaje się, że wielu ludzi, z różnym doświadczeniem i ze wszelkich środowisk jest głodnych ponownego zdefiniowania naszych relacji z żyjącym światem, przejścia od postrzegania ziemi jako własności prywatnej, która jest przeznaczona do eksploatacji i wydobycia, do rozumienia ziemi jako przepływu i karmienia. W jaki sposób możemy powrócić ze świeżą wyobraźnią do ponownego zrozumienia ziemi jako dającej pokarm? Jak by wyglądało, gdyby te slogany naklejek na zderzaki stały się programami i polityką dekolonizacji? Na początek musimy zmienić sposób, w jaki tak zwane ziemie publiczne w Stanach Zjednoczonych są administrowane, a także jak są one zarządzane.


Możemy spojrzeć na Narodowy Pomnik Bears Ears w południowym Utah utworzony przez prezydenta Obamę, a pomniejszony przez prezydenta Trumpa (i miejmy nadzieję, że wkrótce zostanie przywrócony przez prezydenta Bidena) jako głęboki przykład tego, jak rdzenne narody potwierdzają swoje kierownictwo nad ziemiami przodków. Pięć rdzennych narodów stanęło na czele wysiłków zmierzających do ustanowienia obszaru chronionego, jakim jest Pomnik Narodowy Bears Ears, a ukaz prezydenta Obamy o utworzeniu pomnika wyraźnie dał tym narodom formalny głos w zakresie zarządzania nim. Ten system przywództwa tubylców mógłby i powinien być wzorem dla innych parków narodowych i lasów narodowych. W międzyczasie ludy tubylcze tworzą innowacyjne fundusze powiernicze na gruntach rdzennych w miejscach wiejskich i miejskich, aby dokonać repatriacji tych terenów i zwiększyć suwerenność żywnościową, podczas gdy inni opracowują zintegrowane umowy o zarządzaniu na terenach prywatnych w celu wdrożenia tradycyjnych praktyk wypalania roślinności. Na przykład Native American Land Conservancy, kontrolowany przez Indian fundusz ziemski na pustyniach Kolorado i Mojave w Kalifornii współpracuje z lokalnymi plemionami, właścicielami ziemskimi, agencjami federalnymi i organizacjami ekologicznymi, aby odkupić, przywrócić i zarządzać ziemiami przodków w celu ochrony świętych miejsc i odnowienia dziedzictwa kulturowego. Zaś grupy rdzennych mieszkańców od Kanady po Peru tworzą nowe typy parków plemiennych i innych obszarów chronionych przez rdzenną ludność.


Ale 326 obszarów lądowych administrowanych jako rezerwaty indiańskie, które obejmują około 22,6 milionów ha, jest przyćmionych przez ponad 324 milionów ha federalnych ziem publicznych w Stanach Zjednoczonych. Wszystkie te federalne ziemie publiczne - każdy ich cal kwadratowy - są terytoriami rodowymi rdzennych Amerykanów, od Parku Narodowego Yosemite (dom wykluczonego plemienia Ahwahneechee), przez Park Narodowy Glacier (dom Czarnych Stóp), po Park Narodowy Everglades (dom Miccosukee). Nadszedł czas, aby ponownie ocenić zarządzanie i opiekę nad tymi ziemiami i wodami oraz wspólnie przypomnieć sobie, że "Rdzenność" jest zakorzeniona w zasadach ekologicznej równowagi.

Park Narodowy Everglades na Florydzie, dawna domena ludu Miccosukee (Źródło: Wikimedia)

Potrzebujemy zarządzania, które jest osadzone w kulturowo usankcjonowanych praktykach związanych z lokalnym miejscem, znanymi jako tradycyjna wiedza ekologiczna (TWE), w międzypokoleniowych praktykach opieki nad ziemią dostosowanymi do określonych krajobrazów i trybu życia plemiennego. Te praktyki są tak różnorodne, jak plemienne narody tego kontynentu. Tradycyjni strażnicy wiedzy włączając poławiaczy łososi z plemienia Yurok na zalesionym północnym zachodzie, rolników z suchych terenów Pueblo na południowym zachodzie, myśliwych łosi z plemienia Seneka na północnym wschodzie i zbieraczy zielonej kukurydzy z plemienia Muscogee na południowym wschodzie.

Po pobraniu nauk od wielu indiańskich zarządców ziemi w Kalifornii, europejsko-amerykański autor M. Kat Anderson nazwał stosunek rdzennych ludów do ziemi „opieką nad dziką przyrodą”. Dzisiejsi ekolodzy rozumieją, że zaburzenia ekosystemu na małą skalę, takie jak podkładane sezonowo pożary lasów lub zagajników drzew oraz trzcin mogą być ważnym procesem, który tworzy mozaikę siedlisk, a ta z kolei tworzy żyzną różnorodność biologiczną i wzbogaca procesy ekosystemowe. Wszystko to przy jednoczesnym zapewnieniu żywności, naturalnych lekarstw, odzieży i schronienia. Niektórzy ludzie obecnie określają tę intymną zależność między pielęgnacją ziemi a odpornością ekosystemów jako „różnorodność biokulturową” lub „dziedzictwo biokulturowe”. Większość rdzennych ludów określiłaby to po prostu jako „dbanie o wszystkie moje związki”.


To bardziej holistyczne podejście do gospodarowania gruntami powinno stanowić kolejny paradygmat ruchu ochrony przyrody. Może to być sposób na bezpośrednie odniesienie się do kwestii niesprawiedliwości historycznej i środowiskowej. Z powodu głęboko zakorzenionych i często nieświadomych rasistowskich przekonań  w ruchu konserwatorskim, historycznie nie było zainteresowania zrozumieniem wyrafinowanej nauki rdzennych mieszkańców dotyczącej pracy z naturalnymi procesami na zasadzie wzajemności. Ekolodzy przyczynili się do stworzenia społecznej konstrukcji sposobu pojmowania dziczy, które to pojmowanie oddziela przyrodę od ludzkości, a z przyrody czerpie się korzyści gospodarcze. Idea ruchu konserwatorskiego, aby chronić przyrodę przede wszystkim jako przestrzeni osobistych objawień i dla rekreacji białych ludzi, była jednym z niezbadanych założeń konserwatyzmu. Jest to również przykład myślenia binarnego, ponieważ zakłada, że ​​ludzie są albo niszczycielami przyrody (czego przykładem są wcześni koloniści i „dzicy Indianie”), albo obrońcami przyrody (transcendentaliści, ekolodzy i romantyczni „ekologiczni Indianie”). Zbyt długo nie rozumiano środkowej ścieżki ani nie uznawano faktu, że ludy tubylcze żyjąc blisko ze światem przyrody, wykorzystywały go przy minimalnych szkodach, a w wielu przypadkach zwiększały różnorodność biologiczną swoich ojczyzn.


Chociaż nadal trzeba wykonać wiele pracy, aby zdekolonizować ruch ochrony przyrody, tradycyjna wiedza ekologiczna i miejscowe nauki tubylcze w końcu zyskują uznanie, na jakie zasługują. Wiele rdzennych mieszkańców chętnie dzieli się swoją wiedzą z zachodnimi ekologami i zarządcami gruntów, a wstępna współpraca pokazała, jak tradycyjna wiedza ekologiczna może współdziałać z naukową wiedzą ekologiczną, aby lepiej rozwiązywać pilne problemy środowiskowe, takie jak zmiana klimatu i ochrona działów wodnych. Zarządcy gruntów mogą wykorzystać wnioski wyciągnięte z lokalnych projektów odbudowy ekokultury i szukać partnerstwa w zakresie zarządzania z rdzennymi zarządcami przeciwpożarowymi, strażnikami wody, tkaczami koszy, zbieraczami nasion i myśliwymi. Na przykład niektóre krajowe nadleśnictwa i inne tereny publiczne rozpoczęły ostatnio eksperymenty z praktykami zarządzania pożarami przez rdzennych Amerykanów.


Ponieważ Stany Zjednoczone liczą się ze swoją kolonialną przeszłością i szkodami wyrządzonymi poprzez wywłaszczenie rdzennych Amerykanów, musimy na nowo wyobrazić sobie nasze metody zarządzania ziemią dla dobra planety i wielu zamieszkujących ją żywych istot. Ruch na rzecz ochrony przyrody i agencje rządowe mogą się zmienić słuchając i ucząc się od ludów tubylczych, w konsekwencji oferując swoje wsparcie. W ten sposób wspólnie możemy zdekolonizować nasze relacje z ziemią i wodą. Musimy uhonorować i uszanować wiedzę i sposoby życia rdzennych mieszkańców, a tym samym pomóc w przywracaniu kluczowych gatunków totemicznych i kluczowych kulturowych procesów, poczynając np. od leczniczego czarnego bzu po migrację łososia. Taki honor i szacunek mogą służyć jako rodzaj medycyny kulturowej i pozwolić nam wypełniać naszą świętą odpowiedzialność jako pokornych członków tej wspaniałej Ziemi.

 

Time to Indigenize Lands and Water Conservation

 

 

Zobacz też:

„Uprawa krajobrazu”- czyli czego możemy nauczyć się od ludów rdzennych w zarządzaniu ekosystemami

W jaki sposób wiedza tubylcza pomaga w rozwoju nowoczesnej nauki i technologii