Kiedy
pierwsi biali podróżnicy dotarli do puszcz zachodniego wybrzeża
dzisiejszej Kanady, odnieśli wrażenie, że znaleźli się w rajskim
Edenie, że tutejsza przyroda jest prawdziwie nieskalana i musiała
dopiero co wyjść spod ręki Boga. Podobne wrażenie mieli pierwsi
podróżnicy, którzy dotarli do Kalifornii. Dla tych którzy
przybyli do lasów deszczowych w dorzeczu Amazonki tamtejsza puszcza
wydała się dzika, pierwotna i dziewicza. Równie dzikie i pierwotne
wydaje się być wnętrze Australii. W 18 i 19 wieku
niezagospodarowana i niepodbita znaczna część Ameryki Północnej
nazywana była „wyjącą dziczą”, którą zgodnie z wymyślonym
przez osadników „Prawem Przeznaczenia” należało podbić i
ujarzmić.
Jednak
jak się okazuje, żadne z tych miejsc nigdy nie było „dzikie” i
„pierwotne” , czy „dziewicze”. Przynajmniej od kilku, czy
kilkunastu tysięcy lat i w takim rozumieniu, w jakim pojmowali te
pojęcia Europejczycy, czyli nietknięte ludzką ręką. Prada jest
jednak zgoła inna. „Te dziewicze” tereny nie tylko nie były
dziewicze, ale zawdzięczały swój kształt i bogactwo biologiczne i
ekologiczne właśnie odwiecznej ingerencji tubylców. Tereny te były
dziełem i przyrody i człowieka. Jest to bardzo zaskakujące
odkrycie, dlatego że nasze doświadczenie wskazuje na to, że każda
niemal działalność człowieka w jakiś sposób zubaża, udomawia,
czy wręcz niszczy i degraduje krajobraz. Tymczasem mamy tu do
czynienia z czymś zupełnie odwrotnym.
W
nadmorskich lasach zachodniej Kanady ludzie żyli od 13 tys. lat, a
mimo to zamiast ranić tamtejszą przyrodę sprawili, że lasy stały
się bardziej dorodne, zdrowe i zróżnicowane gatunkowo.
Z
natury gleby w tych lasach są dość ubogie i kwaśne. Ludzie zaś
dzięki swojej ekstensywnej działalności polegającej na uważnym i
ostrożnym korzystaniu z ognia w celu modyfikacji poszycia oraz
zbieraniu muszli morskich małż, które po konsumpcji były
wyrzucane do lasu, ubogacili leśne ekosystemy. Gromadzące się w
lasach muszle morskie odkwasiły glebę, dostarczyły substancji
nawozowych z morza i zaczęły działać na gleby drenująco (jest to
obszar o bardzo wysokiej sumie opadów) przyczyniając się do ich
lepszego napowietrzenia. Czyli zwykłe odpady antropogeniczne w tym
wypadku okazały się dla przyrody korzyścią, a nie problemem.
Ponadto Pierwsze Narody bardzo rozważnie korzystały z drewna.
Nierzadko ze starych drzew ludzie wycinali zaledwie część drewna,
nie wycinając ich całkowicie, pozwalając im rosnąć dalej i goić
ranę. Takie drzewa spotyka się na Vancouver żywe po 200 latach od
podobnych operacji. Dodatkowo tubylcy zwiększali sukces rozrodczy
łososi wędrujących na tarło do tamtejszych rzek przenosząc część
ikry w koszykach wypełnionych mokrym mchem do innych strumieni,
które nie były zasiedlone prze te ryby. W efekcie więcej łososi
wracających do rzek stanowiło nie tylko więcej pożywienia dla
ludzi i dzikich zwierząt (orłów, niedźwiedzi i wilków), ale też
wraz z nimi więcej fosforu i innych oceanicznych biogenów trafiało
w obieg materii leśnych ekosystemów stymulując rozrost drzew w
dorzeczach zasiedlonych przez te ryby.
Las na wyspie Vancouver (Źródło: http://vancouverislandbigtrees.blogspot.com) |
W
Kalifornii Indianie Karuk i Yurok z dorzecza rzeki Klamath od wieków
ostrożnie i w odpowiednim czasie wypalali lasy, gaje i łąki, aby
zwiększyć udział dębów darzących jadalnymi żołędziami,
leszczyny wykorzystywanej do produkcji koszy i innych roślin
użytkowych, głównie jadalnych. Jednocześnie takie kontrolowane
pożary zabezpieczały te tereny prze wybuchem wielkich i
niekontrolowanych pożarów. Ogień ograniczał występowanie sosen,
które zwiększały zagrożenie pożarowe, za to zwiększał udział
drzew liściastych, bardziej niż sosny odpornych na ogień, nie
produkujących łatwopalnych olejków podczas upalnych dni, tak jak
sosny i bardziej niż one podnoszących wilgotność powietrza.
Gdy
na początku 19 wieku zaczęli przybywać w ten region Europejczycy,
ich sposób gospodarowania bardzo różnił się od metod zarządzania
ekosystemami znanych Indianom. Potomkowie Europejczyków sprowadzili
ze sobą inne sposoby, które nie opierały się znajomości
tutejszego środowiska, w efekcie przyczyniły się do jego silnej i
wielkoskalowej degradacji. W międzyczasie rodowici gospodarze tych
ziem zostali wymordowani, zdziesiątkowani przez choroby, a ich
niedobitkom zakazano kultywowania swoich wartości i tradycyjnej
wiedzy. Do tego w 1911 r. doszedł obowiązek gaszenia każdego
pożaru i zakaz wypalania roślinności.
Przyroda
Kalifornii ulegała degradacji i niszczeniu. Prawdopodobnie obecnie
nękające ten stan gigantyczne pożary są nie tylko wynikiem
globalnych zmian klimatycznych, ale też zmian w składzie
roślinności będących efektem dwóch stuleci „zaniedbań”
prowadzących również do lokalnych zmian klimatycznych. Mówiąc o
„dbałości” mam na myśli oczywiście tubylczy model zarządzania
tymi ekosystemami.
Na
szczęście to się zaczyna zmieniać. Jedna z przepowiedni
starszyzny indiańskiej z 19 wieku mówi o czasach, kiedy potomkowie
białych najeźdźców zwrócą się po nauki mądrości do potomków
podbitych Indian. Taki przykład mamy już teraz teraz w Kalifornii.
Służby Leśne podjęły współpracę z plemieniem Karuk, aby w
zarządzaniu lasami połączyć nowoczesną wiedzę dotyczącą
kartografii, mapowania satelitarnego itp. z tradycyjnym modelem
zarządzania środowiskiem znanym Karukom od tysięcy lat. Projekt ma
objąć docelowo 5700 km2 historycznych terytoriów Karuków.
Miejscowi
Indianie Karuk i Yurok zaczęli powracać do kulturowego wypalania
roślinności w 2015 r. Od tamtego czasu areał corocznego wypalania
objął 68 ha. Celem tego programu jest powrót do spożywania
tradycyjnej żywności oraz pozyskania naturalnych materiałów
potrzebnych do wyplatania koszy. Zaobserwowano jednak, że dzięki
tym praktykom poprawiły się się warunki dla jeleni stanowiących
ważne źródło mięsa dla Yuroków, a dzięki redukcji ilości
krzaków i inwazyjnych ziołorośli zwiększyła się ilość i
jakość wody w strumieniach poprawiając tym samym warunki dla
łososi.
Takie
kontrolowane wypalanie wbrew pozorom nie zwiększa emisji CO2.
Przeciwnie, sprzyja sekwerstacji (odkładaniu) węgla w glebie
ponieważ z płonącej szybko roślinności nie spala się cały węgiel organiczny. Pozostaje go nawet kilka do kilkunastu procent w zależności od warunków spalania. W przypadku naturalnego rozkładu roślinności w glebie, kilkakrotnie więcej węgla
ulotniłoby się do atmosfery w formie CO2, a w glebie pozostałoby zaledwie ok 1% węgla. Tymczasem dzięki wypalaniom kilkakrotnie więcej
węgla trwale odkłada się w glebie podnosząc jej żyzność i
zdolność retencji wodnej, a poza tym takie zabiegi zapobiegają
wielkim pożarom uwalniającym ogromne ilości CO2 do atmosfery na
długo paraliżując ekosystemy na skutek zniszczeń w ich zdolności
pochłaniania tego gazu.
Las Clamath. Kalifornia. (Źródło: eScapesTV) |
Kolejnych
ciekawych przykładów zarządzania ekosystemami dostarcza Amazonia.
Okazuje się, że większość jadalnych roślin było tu nasadzanych
przez tubylców przez ostatnich 4500 lat. Indianie od tysiącleci
stosowali tutaj typ gospodarki, który można by współcześnie
nazwać agroleśnictwem lub permakulturą. Pod okapem drzew ludzie
uprawiali tutaj rośliny jadalne. Nie stosowali wielkoskalowych
wyrębów pod uprawy trwale wyjaławiających glebę, jak ma to
miejsce obecnie przy ekstensywnym użytkowaniu ziemi w Amazonii,
gdzie po kilku latach takie pola trzeba porzucić i wypalić kolejną
połać lasu. Zamiast tego cyklicznie uprawiali ziemię długo w tym
samym miejscu, oczywiście pozwalając glebie na regenerację. Robili
to tak umiejętnie, że przyczynili się na rozległych obszarach
porośniętych obecnie dżunglą do wytworzenia sztucznego czarnoziemu, który poprawia wzrost i bogactwo gatunkowe lasów.
Australijski
busz najprawdopodobniej również został ukształtowany przez ludzi,
którzy prowadzili tu gospodarkę kontrolowanych pożarów (do której
powróciły ostatnio australijskie parki narodowe zatrudniające
Aborygenów w celu czynnej ochrony przyrody). W efekcie żyje tu
większa ilość zwierząt łownych.
To
prawda, że można zarzucić rdzennym ludziom wyginięcie pewnych
gatunków zwierząt, gdy ci pojawili się na danym obszarze. Ich
obecność niewątpliwe naruszyła zastaną równowagę. Ale czy czy
wymieranie dalej postępowało? Z reguły ustalał się nowy rodzaj
równowagi, gdzie człowiek stawał się integralną częścią
ekosystemu, bez której równowaga uległaby zaburzeniu.
Powszechnie
znane współczesne sposoby zarządzania środowiskiem prowadzą do
degradacji ekosystemów nawet, gdy są one określane mianem
zrównoważonej gospodarki. Poza tym wymieranie gatunków postępuje
prowadząc do co raz głębszej destabilizacji ekosystemów.
Społeczności
rdzenne na tych kilku przykładach pokazują, że można inaczej.
Podejście do przyrody z uwagą, a nawet empatią sprawia, że ta rozkwita żywiąc ludzi, dostarczając im lekarstw i potrzebnych surowców do produkcji narzędzi i budowy domów. O tym, że podejście tych ludów do przyrody miało taki właśnie charakter świadczą nie tylko ich współcześni przedstawiciele, ale też ich mity i legendy opisujące czasy, kiedy ludzie na skutek zachłanności naruszyli równowagę doprowadzając do katastrofy, np. potopu lub głodu oraz jak dzięki mitycznym postaciom zostali wyprowadzeni z nieszczęścia i pouczeni, jak żyć w harmonii ze światem i zamieszkującymi go istotami, aby zapewnić sobie szczęście i uniknąć nieszczęścia.
Podejście do przyrody z uwagą, a nawet empatią sprawia, że ta rozkwita żywiąc ludzi, dostarczając im lekarstw i potrzebnych surowców do produkcji narzędzi i budowy domów. O tym, że podejście tych ludów do przyrody miało taki właśnie charakter świadczą nie tylko ich współcześni przedstawiciele, ale też ich mity i legendy opisujące czasy, kiedy ludzie na skutek zachłanności naruszyli równowagę doprowadzając do katastrofy, np. potopu lub głodu oraz jak dzięki mitycznym postaciom zostali wyprowadzeni z nieszczęścia i pouczeni, jak żyć w harmonii ze światem i zamieszkującymi go istotami, aby zapewnić sobie szczęście i uniknąć nieszczęścia.
Ludy
te uprawiają nie tyle ziemię, jak rolnicy, czy ogrodnicy, co całe
krajobrazy zwiększając w nich różnorodność biologiczną i
pojemność ekologiczną dla zwierzyny łownej. Ponadto taka „uprawa”
w wielu przypadkach jest swego rodzaju geoinżynierią, ponieważ
wpływa na lokalny klimat i sekwerstację CO2.
W
Europie również możemy odnaleźć przykłady „uprawy”
krajobrazu prowadzące, owszem do silnego przekształcenia
środowiska, ale nie do jego dewastacji i zubożenia. Przykładem
takiej działalności są łąki i murawy. Wiele z tych siedlisk
odznacza się tak wysokimi walorami przyrodniczymi, bogactwem
unikalnych gatunków roślin i zwierząt, że są obejmowane ochroną
w postaci parków narodowych, rezerwatów przyrody i ostoi Natura
2000. Większość otwartych, a jakże cennych podmokłych łąk
Polesia, Biebrzańskiego Parku Narodowego, czy też doliny Narwi jest
dziełem człowieka i przyrody współdziałających razem. Również
część połonin w Bieszczadach i górskie łąki w piętrze regla
dolnego są dziełem człowieka. Bogate florystycznie murawy
napiaskowe w dolinie Bugu i Nidy, czy też dąbrowy świetliste także
ukształtowane zostały przez ludzi wespół z naturą.
Gdy
człowiek działa z pozycji integralnego elementu przyrody, jako
część ekosystemu, wówczas jego działalność nie jest
eksploatorska. Człowiek przekształca środowisko, ale w taki
sposób, jak to czynią bobry, albo słonie – będąc częścią
ekosystemu. Stają się tzw. gatunkiem kluczowym, od którego zależy
byt wielu innych gatunków w danym ekosystemie.
Niestety,
w większości rejonów ziemi od kilkuset lat (a w rejonie Morza
Śródziemnego oraz w niektórych rejonach Chin od kilku tysięcy
lat) mamy do czynienia gospodarowaniem przyrodą z pozycji
oddzielenia człowieka od jego środowiska, czego konsekwencją jest
podejście eksploatorskie prowadzące nieuchronnie do degradacji
ekosystemów, a nawet całkowitego ich załamania.
Łąka na Mazowszu - przykład "uprawy" krajobrazu na kontynencie europejskim (Fot. Tomasz Nakonieczny) |
Wiele
spośród społeczności rdzennych charakteryzuje pewien specyficzny
zbiorowy stan ducha i umysłu ukształtowany kulturowo i
podtrzymywany poprzez mity i obrzędy. Ten rodzaj umysłu postrzega
przyrodę jako coś nierozerwalnego od społeczności ludzkiej. Ma
ona w sobie sacrum i należy dawać jej coś w zamian, jeżeli się
od niej coś bierze, aby nie naruszać równowagi. Dają więc ci
ludzie zarówno poprzez nacechowane uważnością gospodarowanie, jak
i poprzez cykliczne obrzędy, rytuały i modlitwy, dzięki którym
przywracają balans w otaczającym świecie na poziomie subtelnych
powiązań. Nie jest już bowiem tajemnicą, że zewnętrzny świat
odzwierciedla wewnętrzny stan kolektywnego ducha i jeżeli widzimy w
nim destrukcję i brak harmonii, to z pewnością przyczyna leży w
naszym wnętrzu. Takiego wewnętrznego nastawienia pełnego szacunku
i wdzięczności do otaczającej przyrody również możemy się
uczyć od ludów autochtonicznych.
Tomasz
Nakonieczny
Źródła:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz