"Istotne
problemy naszego życia nie mogą być rozwiązane na tym samym poziomie myślenia,
na jakim byliśmy, kiedy je tworzyliśmy."
Albert
Einstein
Postępujące
zmiany klimatyczne wywołują liczne klęski żywiołowe na całym świecie,
przyspieszają pustynnienie gleb, wymieranie gatunków, załamywanie się
ekosystemów i w ogóle osłabiają fundamenty naszego bezpieczeństwa. Ludzie
dotknięci klęskami żywiołowymi i głodem zmuszeni są do masowej migracji. W
miejscach, z których uciekają, głód i brak ekonomicznej stabilności stają się
przyczyną konfliktów zbrojnych, które które jeszcze bardziej motywują wielu
ludzi do opuszczenia swoich ojczyzn. Jednak masowy napływ emigrantów i
uchodźców destabilizuje i osłabia społeczeństwa, do których przybywają, stając
się przyczyną napięć społecznych. Sytuację na świecie dodatkowo pogarszają
konflikty, jak ten na Ukrainie, który dodatkowo zagraża światowemu
bezpieczeństwu żywnościowemu.
Wiemy
już bezspornie, że emisja gazów cieplarnianych ze spalonych paliw kopalnych
oraz zniszczonych lasów, gleb i torfowisk (CO2) oraz instalacji wydobywczych i
gazociągów (CH4) przyczynia się do postępującej destabilizacji klimatu. Są
oczywiście osoby, które temu przeczą, ale zwykle są to ludzie związani ze
skrajnie prawicowymi think-tankami lub biznesem paliwowo-energetycznym wspierającym
te pierwsze oraz zwykłe jednostki wkręcone w teorie spiskowe chętnie
podtrzymywane przez rzekomo antysystemowe ugrupowania, a w rzeczywistości także
powiązane z biznesem i prawicą (która ta ostatnia w odróżnieniu od
przedwojennej prawicy nie kocha już przyrody traktując ją jako zasób do
eksploatowania).
Wiemy
też, że musimy nasze emisje nie tylko ograniczyć, ale na tym etapie już nawet
wyzerować.
Jednak
czy aby emisje CO2 i metanu, dwóch głównych gazów cieplarnianych, są tu
problemem samym w sobie?
Tak
wierzą eko-technokraci (wielu z nich jest powiązanych z kolei z liberalną
demokracją), którzy hołdują dystopijnej ideologii „zielonego wzrostu”, rzekomo
bezemisyjnemu. W czym zatem problem? – „Zielony wzrost” oparty jest na tych
samych zasadach co ideologia wzrostu gospodarczego mierzonego wskaźnikiem PKB.
To właśnie ten wzrost gospodarczy jest główną przyczyną kryzysu. Ideologowie
„zielonego wzrostu” liczą zaś, ze za pomocą tych samych mechanizmów, jakie
stoją u podłoża obecnego kryzysu ekologicznego, którego kryzys klimatyczny jest
częścią, rozwiążą go. Jest to jednak absurdalne myślenie.
W
niniejszym artykule pragnę przybliżyć świadectwa dwójki tubylczych aktywistów
wskazujących na namacalne zagrożenia ze strony „zielonej transformacji” opartej
na szkodliwym prymacie ciągłego wzrostu, jak również ich perspektywie z jakiej
widzą konieczność zmian, aby z jednej strony uchronić planetę przed klimatyczną
katastrofą, a z drugiej ratując ją nie pogrążyć jej w innego rodzaju
ekologicznych klęskach.
Głos
wołającego na (amerykańskiej) pustyni
Gary
McKinney jest Indianinem wywodzącym się z Zachodnich Szoszonów i Północnych
Pajutów. Jako rzecznik Ludzi Czerwonej Góry (Atsa Koodakuh wyh Nuwu ) zaangażował
się w walkę w obronie miejsca zwanego Thacker Pass (w języku Pajutów Peehee
Mu’huh). Miejsce to jest szczególne dla jego plemienia z wielu powodów. Oprócz
ochrony drzew, terenów trawiastych, źródeł, jezior i stawów chodzi o
uchronienie ważnego dla historii Pajutów terenu przypominającego o tym, jak
kolonializm próbował zniszczyć ten lud.
Gary McKinney (Źródło: Cultural Survival) |
Thacker
Pass znajduje się na południowym skraju pradawnej wulkanicznej kaldery McDermitt
w Nevadzie. W 1865 r. Amerykańska Kawaleria dokonała tutaj masowych mordów na
społeczności Pajutów. Oczywiście takich haniebnych czynów kawalerzyści dokonali
na tym plemieniu więcej.
Obecnie
Pajutowie mają inny problem. Zderzają się ze skutkami „zielonej transformacji”,
która oficjalnie mając na celu powstrzymanie emisji gazów cieplarnianych (co
jest bez dyskusji konieczne), to jednak w inny sposób uderza w planetę.
W
Thacker Pass odkryto bogate złoża litu. Władze pozytywnie rozpatrzyły
propozycję firmy Lithium Americas, aby otworzyć tutaj wielką kopalnię
odkrywkową obejmującą wraz z terenami przetwórczymi ponad 7000 ha, z czego sama
odkrywka zajmie 2300 ha. Znajdą się tutaj także zbiorniki z kwasem solnym
potrzebnym w procesach technologicznych. Na terenie kopalni będzie produkowany
węglan litu potrzebny do produkcji baterii litowych znajdujących zastosowanie w
takich dobrach konsumpcyjnych, jak urządzenia elektroniczne, (laptopy, tablety)
i pojazdy elektryczne. Cały projekt ma tutaj trwać przez 41 lat.
Uzgodnienia
miały miejsce za plecami miejscowych plemion, pomimo że przepisy zobowiązują
przy inwestycjach dotyczących rdzennej ludności Ameryki Północnej uprzednich adekwatnych
konsultacji. Brak konsultacji to oczywiście tylko jeden z kilku powodów, dla
których Indianie sprzeciwiają się inwestycji.
„Nie
jesteśmy protestującymi. Jesteśmy obrońcami lądu i wody. Chodzi o to, aby nasz
lud zrozumiał, że ten system nas wykorzystuje, a teraz nadszedł czas, abyśmy
się przebudzili. Rzeczy, które są dla nas naprawdę ważne, takie jak nasi
krewni, nasze zwierzęta, nasze wzajemne relacje, muszą być chronione. Zmiana,
którą próbujemy wprowadzić, jest głęboko powiązana ze zmianami historycznymi i
w przestarzałych przepisach górniczymi, takich jak ustawa górnicza z 1872 roku.
Przepisy takie stworzono w celu „osiedlenia” Zachodu i eksmisji rdzennej
ludności z ich ziem. We wszystkich tych późniejszych latach przepisy dotyczące
górnictwa w USA nadal uprzywilejowują wydobycie wobec innych sposobów
użytkowania. Reforma musi obejmować wymóg uzyskania wolnej, uprzedniej i świadomej
zgody dotkniętych społeczności rdzennych.” – Mówi Gary McKinney.
-
„Teraz nasza kolej, aby wstać i mówić, chronić i chronić to, co zawsze było
nasze. Wszyscy stoimy na tej samej Ziemi. To, co zabrano tobie, zabrano mnie.
To, co mi zabrano, zabrano tobie. Tak powinno być we wszystkich Czterech Kierunkach.
A co, gdybyśmy cofnęli się o krok i wrócili na ziemię? Będziemy budować relacje
i duchowość, których może ci brakować. Jako Lud Czerwonej Góry znamy nasze
korzenie i tradycje, i jesteśmy gotowi stanąć do walki o nasze.”
Tak
więc tutaj pod Czerwoną Górą w Nevadzie widzimy, że ratowanie klimatu uderza w
inne cenności planety. W tych półsuchych terenach jest nią woda. Kopalnia
zagraża jej zarówno ilościowo, jak i jakościowo. Pośrednio uderza także w
lokalne ekosystemy oraz w ludzi, których tożsamość zbudowana jest na silnej
identyfikacji z krajobrazem i ze środowiskiem przyrodniczym, które są traktowane
jako coś integralnego z plemieniem i ze wspólnotą.
Gary McKinney powiedział też coś, co można potraktować jako celną diagnozę obecnego kryzysu:
„Nie
trzeba daleko szukać, aby zobaczyć, jak wiele społeczności dotkniętych
górnictwem pozostawiono ze skażonymi rzekami pozbawionymi ryb, od których były
zależne. Ta kraina już jest sucha. Nie można wydobywać i przetwarzać litu tam,
gdzie jest wilgoć. Musi się to odbywać na pustyni. Kiedy odpady przemysłowe
wyparują, wiatr je rozwiewa i przenosi wprost na nas. Z biegiem czasu zaczniemy
dostrzegać zmiany środowiskowe, np. mniejszą ilość wody w naszych jeziorach,
ponieważ muszą zostać poddane odwodnieniu, a woda przekierowywania do kopalni.
Płaci się naukowcom i rzecznikom, aby przybywali tu i prowadzili kampanię na
rzecz przejścia na zieloną energię. Wszystko opiera się na tym kryzysie
klimatycznym i innych kryzysach wywołanych przez człowieka. A gdyby tutaj nie
było wydobycia? A jeśli nie było by ekstrakcji? Co by było, gdyby nie było
odwadniania, parowania, biegania po społecznościach, aby je przekonywać do
kopalni? Możemy nie widzieć kryzysu klimatycznego. Ale ten kryzys
klimatyczny ma trzy korzenie: kapitalizm, kolonializm i ekstraktywizm
(górnictwo – przyp. tłum.).”
Aby
sprostać wysokiemu zapotrzebowaniu na lit, powołano się na obowiązującą w USA Ustawę
o produkcji obronnej i ponadpartyjną Ustawę o infrastrukturze, które zlekceważą
konsultacje plemienne. Konsultacje plemienne są ważne, aby zachować i ocalić
miejsca kultury i miejsca pochówku, artefakty, historie z nimi związane,
wszystkie te rzeczy, które podlegają ochronie. Ustawa o produkcji obronnej
mówi, że korporacje nie muszą się z nikim konsultować.
Przesłanie
z Dalekiej Północy
Problem
związany z koniecznością zielonej transformacji, wynikły z tego, że nie
towarzyszy jej równolegle transformacja świadomości i ekonomii, możemy wyraźnie
zobaczyć na całym świecie, w tym także w Laponii – Dalekiej Północy Skandynawii.
Podobnie
jak w Ameryce Północnej wzrasta tam presja górnicza na wydobycie metali ziem
rzadkich, metali nieżelaznych (rud żelaza również) we wrażliwych ekologicznie
strefach tundry i lasotundry, które i tak są pod silną presją postępujących
zmian klimatu.
Produkcja
niskoemisyjnej energii zależy od niszczycielskich dla klimatu metali takich jak
lit, miedź, nikiel i kobalt. Panele słoneczne wymagają dużych ilości aluminium,
srebra i cyny, podczas gdy stopy do turbin wiatrowych wymagają dużych ilości
niklu. Metale mają duży ślad węglowy, ponieważ wytwarzane są w dużych ilościach
w energochłonnych procesach wydobycia i rafinacji. Poza tym ich złoża znajdują
się bardzo często na odległych ziemiach rdzennych mieszkańców.
Znany
jest w rosyjskiej Laponii problem istniejących kopalni niklu i planowanych kopalni litu.
W
norweskiej części Laponii poważne zagrożenie dla środowiska, delikatnych
ekosystemów oraz tradycyjnego stylu życia Samów – rdzennych mieszkańców,
stanowią także same elektrownie na odnawialne źródła energii. Bynajmniej nie
można o nich powiedzieć, że to „zielone źródła energii”. Są to elektrownie
wodne niszczące ekosystemy rzek, odcinające ryby wędrowne od ich tarlisk i
zalewające odwieczne trasy migracyjne reniferów.
Są
to również farmy wiatrowe o wysokości każdego z wiatraków 200 metrów,
zlokalizowane w odległych wrażliwych miejscach, które do nie dawna były niemal
dziewicze. Budowa elektrowni wiatrowych wymusza budowę sieci dróg do tych
trudno dostępnych miejsc oraz, podobnie jak wspomniane wyżej elektrownie wodne,
zaburza odwieczne trasy migracji reniferów. Farmy wiatrowe spowodowały również
utratę części pastwisk.
Na renifery silnie oddziałują wielkoskalowe farmy wiatrowe. Unikają one obszarów, na których stoją. Farma wiatrowa Roan. (Fot. Statkraft. Źródło: Cultural Survival) |
Należąca
do narodu Samów Maja Kristine Jåma jest pasterką reniferów w norweskim Fovsen-Njaarke
Sijte, a od września 2021 politykiem, członkiem Sámediggi – Parlamentu Samów w Norwegii.
Praca
Jåmy dotyczy rzeczywistego wpływu farm wiatrowych, powszechnie uważanych za
formę zielonej energii, na społeczności Samów. Samowie stanowią nieco ponad 1%
całej populacji Norwegii, liczącej około 4,7 miliona. Jåma mówi, że w ostatnich
latach farmy wiatrowe zostały powiększone, a niektóre z nich rozbudowane na wielką
skalę w postaci turbin o wysokości 200 metrów. „Umieszcza się je w górach na
terenach wypasu reniferów. Zajmują tereny wykorzystywane do tradycyjnych źródeł
utrzymania Samów” – mówi Jåma. „To zupełnie nowe konstrukcje w miejscach, gdzie
wcześniej istniała tylko natura.”
„Te miejsca stają się coraz bardziej uprzemysłowione.
Na nasze tereny silnie wpływają również inwestycje hydroenergetyczne. W obu
przypadkach zajmują ziemię i przeszkadzają nam żyć naszym tradycyjnym sposobem
życia. Dla tych z nas, którzy doświadczają utraty ziemi z powodu tak zwanej
„zielonej energii”, jest to w rzeczywistości nic innego jak zielona
kolonizacja. Zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia naszej ziemi z powodu czegoś,
co uważa się za zieloną energię. Nie ma nic zielonego w naruszaniu tubylczych
praw i niszczeniu przyrody”.
Maja Kristine Jåma (Źródło: Cultural Survival) |
Z
takim podejściem do rodowitych ziem przez producentów energii odnawialnej
Samowie walczą od 20 lat. Od niedawna zaczynają być traktowani poważnie i
odnosić pierwsze sukcesy.
W
historycznym wyroku z października 2021 r. Sąd Najwyższy Norwegii orzekł, że
dwie farmy wiatrowe wzniesione na półwyspie Fosen w zachodniej Norwegii
naruszyły prawa rodzin Samów, w tym rodziny Jåmay, do praktykowania ich
kultury, naruszając Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych ONZ.
Farmy wiatrowe Storheia i Roan tworzą największy w Europie lądowy park
wiatrowy, który może dostarczać energię do ponad 170 000 gospodarstw domowych.
Według Fosen Vind, Storheia i Roan odpowiadały za ponad 20 % energii wiatrowej
produkowanej w Norwegii w 2020 roku. 11 sędziów Sądu Najwyższego jednogłośnie
orzekło, że pozwolenia na eksploatację i zezwolenia na budowę 151 turbin
wiatrowych są nieważne. Jednak nie podjęto decyzji o tym, co ma się stać z już
wzniesionymi konstrukcjami.
Renifer zjadający porosty. (Fot.Denis Simonet. Źródło: Cultural Survival) |
„Sprawiedliwa
transformacja nie może nastąpić, dopóki łamane są prawa człowieka i prawa
ludności rdzennej. To problem kluczowy. Transformacja nie będzie możliwa, jeśli
wpłynie negatywnie to na hodowlę reniferów lub inne tradycyjne sposoby życia,
takie jak zbiór jagód, czy zbieranie pożywienia w dzikiej przyrodzie”
– mówi Jåma. Zauważa też, że zmiany klimatyczne również znacząco zakłócają
sposób życia Samów. „Można to powiązać ze sprawiedliwością klimatyczną,
ponieważ ziemia Sápmi i Arktyka doświadczają dużych konsekwencji zmian
klimatycznych. Pogoda i pory roku zmieniają się tak szybko, a nasze zimy są tak
niestabilne”.
Działanie
zakorzenione w tubylczych wartościach i Tradycyjnej Wiedzy są być może jedyną
drogą do odzyskania równowagi na świecie. Jåma mówi: „Sposób, w jaki
niektórzy ludzie tradycyjnie żyją z naturą, nigdy nie biorąc więcej niż
potrzebują i szanując ziemię, przyniesie wszystkim korzyści. Ludność rdzenna od
pokoleń zarządza ziemią i powinno to być czymś, co uznają państwa i
społeczeństwo - powinni korzystać z tego typu myślenia, patrząc na zasoby,
które mamy w przyrodzie”.
Jåma
zwraca też uwagę na nasze codzienne postawy. Czy kupujemy więcej, niż
potrzebujemy? Czy używamy rzeczy ponownie, tj. czy je odnawiamy, naprawiamy,
aby nie musieć kupować nowych? To wszystko, jak wiemy ma wpływ na ilość
zużywanej energii i popyt na surowce, a co za tym idzie na klimat i na cenne
przyrodniczo, nierzadko odległe zakątki świata, od których kondycji zależy
przetrwanie wielu tradycyjnych społeczności.
Jåma
mówi, że ich walka toczy się o źródła utrzymania, o ziemię, która jest silnie
związana z ich kulturą i językiem. Mówi, że takie walki mają miejsce na całym
świecie, aby przyszłe pokolenia nie musiały walczyć.
Podsumowanie
Opisana
wyżej dwójka rdzennych aktywistów potwierdza dystopię „zielonego wzrostu”, o której
pisał w swojej książce Jason Hickel „Mniej znaczy lepiej. O tym, jak odejście
od wzrostu gospodarczego ocali świat”.
Autor
na przykładzie licznych dowodów i rzetelnych danych twierdzi, że rozwiązanie
bieżącego kryzysu ekologicznego w oparciu o tradycyjny model
biznesowo-gospodarczy jest zwyczajnie niemożliwe. Co więcej, trzymanie się tego
modelu nieuchronnie prowadzi nas ku katastrofie. Jednocześnie autor wskazuje
realne, możliwe do osiągnięcia rozwiązania, których wdrożenie nie tylko nie
musi oznaczać zubożenia społeczeństw, ale wręcz poprawi jakość ich bytu i
życia. Autor wskazuje także na doniosłą rolę ludów rdzennych w koniecznej
transformacji. Zarówno ich holistyczne i nielinearne postrzeganie
rzeczywistości, jak również tradycyjna ekologiczna wiedza są tu kluczowe.
Odsyłam więc do lektury.
Tomasz
Nakonieczny
Our Sacred Sites Are More Important than a Lithium Mine
Składam podziękowania organizacji na rzecz ludów tubylczych Cultural Survival za udzielenie zgody na opublikowanie zdjęć i cytowanie fragmentów artykułów ze strony tej organizacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz