sobota, 28 grudnia 2024

Właściwości kaukaskich dolmenów - wyniki badań naukowych

 

Z informacjami o starożytnych Dolmenach na brzegiem Morza Czarnego w okolicach rosyjskiego kurortu Gelendżyk po raz pierwszy zetknąłem się w książkach z serii "Dzwoniące Cedry Rosji" Władimira Megre. Główna bohaterka tych książek, pustelnica Anastazja z Zachodniej Syberii mówiła o nich, jako o najważniejszym miejscu świętym w niedalekiej przyszłości. Miejscu o większym znaczeniu, niż Jerozolima i egipskie piramidy. Są to obiekty, które według rzeczonej Anastazji przechowują pamięć zakodowaną przez znamienitych przedstawicieli pradawnej, przedhistorycznej cywilizacji Wedrusów, której bezpośrednimi spadkobiercami są narody indoeuropejskie. Wiedza i mądrość zakodowana w Dolmenach przed wieloma tysiącami lat jest według Anastazji bardzo potrzebna w obecnym świecie, który kieruje się ku katastrofie na skutek działań i decyzji ludzkości odciętej od Wiedzy Praźródeł, jak to nazywa Anastazja.
Co ciekawe, podobne dolmeny, jak na zdjęciu znajdują się także w Indiach.
W książkach W. Megre opisane są właściwości tych dolmenów, a także niezwykłe anomalie z nimi związane.
W niniejszym tłumaczeniu pragnę przybliżyć badania, które przeprowadził Władimir Kalinin, lekarz i kierownik laboratorium paleomedycznego Akademii Rozwoju Percepcji. Jego eksperymenty zostały przeprowadzone niezależnie od informacji o dolmenach opisanych w serii książek „Dzwoniące Cedry Rosji”.


Tomasz Nakonieczny

Dolmen 


W badaniu dolmenów postanowiliśmy odrzucić wszystkie oficjalne teorie na temat ich pochodzenia i przeznaczenia, a także wszystkie możliwe mity i legendy, zarówno współczesne, jak i starożytne.

Opracowaliśmy hipotezę, że dolmeny mają wystarczającą moc energetyczną, aby przekształcić wodę w substancję leczniczą. Aby zrozumieć, jakie właściwości nabywa woda, która znajdowała się w dolmenie, przeprowadziliśmy poniższe badania.


Nasze badania wykazały: woda, która została wystawiona na działanie energii dolmenów, ma silny wpływ na organizmy biologiczne. Istotą eksperymentu było kiełkowanie nasion w wodzie wystawionej na działanie dolmenów i zwykłej wody.

Eksperyment przeprowadzono na dostępnych, nieuszkodzonych dolmenach. Wybraliśmy ziarna zwykłej pszenicy, zakupione na lokalnym targu rolnym. Wodę zakupiono w aptece - wodę do wstrzykiwań w szklanych zamkniętych ampułkach o pojemności 5 mililitrów w każdej ampułce.
Zamknięte ampułki z wodą wystawiono w dolmenie na działanie przez 30 minut. Kiełkowanie ziarna przeprowadziliśmy w probówkach w wodzie poddanej działaniu dolmenu (grupa A: 5 próbek), a dla kontroli kiełkowaliśmy ziarno w wodzie niepoddanej działaniu dolmenu (grupa B: 5 próbek). Temperatura, w której przebiegało kiełkowanie nasion, wynosiła +20 stopni. Warunki oświetleniowe były wewnętrzne, światło otoczenia z okien. Nie stosowano sztucznego oświetlenia.

Cały eksperyment trwał 18 dni i został zarejestrowany na sprzęcie wideo. Każdy dzień kończył się analizą wyników. Ponieważ szybkość kiełkowania wszystkich zbóż jest nieco inna, zaczęliśmy ustalać stabilny wynik w rozwoju kiełków pszenicy po 3 dniach.

Już na początkowym etapie eksperymentu zauważyliśmy, że kiełki z grupy A dawały aktywny wzrost, lepiej się adaptowały i aktywnie rozwijały. Po 14 dniach rozpoczęło się wymieranie kiełków z grupy B. Kiełki w grupie A aktywnie się rozwijały. Zauważyliśmy również, że w próbkach rozwija się inny żywy organizm, a mianowicie zwykła pleśń. Pleśń rozwinęła się również na wszystkich próbkach, ale w grupie A jej rozwój był znacznie większy niż w grupie B.

Po 18 dniach kiełki w grupie A również zaczęły zanikać i eksperyment został zakończony. Eksperyment wykazał, że rozwój kiełków pszenicy w wodzie wystawionej na działanie dolmenów jest bardziej energiczny i silny, a rośliny mają dużą i zdrową zieloną masę. Zaobserwowano także lepszy rozwój pleśni, gdyż ten organizm żywy był bardziej aktywny w grupie A. Stwierdziliśmy, że jakość i długowieczność organizmów w środowisku wodnym wystawionym na działanie dolmenów jest wyższa niż organizmów w środowisku z samą wodą kóra nie była poddana działaniu dolmenów, co oznacza, że ​​woda wystawiona na działanie energii dolmenów może przedłużyć życie.


Następnym krokiem było przeprowadzenie eksperymentu na nas samych (mojej żonie i mnie) poprzez przyjmowanie wody eksponowanej w dolmenie. Po zastosowaniu energii dolmenu ampułkę otwierano bezpośrednio przed podaniem. Woda ta, jako medium magazynujące, miała działać jako mechanizm harmonizujący żywy organizm.

Znam wszystkie swoje dolegliwości szczegółowo, ponieważ mam wykształcenie medyczne. Mogę obserwować siebie dość obiektywnie. Aby ocenić wynik, zdecydowałem się na kurację 7 ampułek dziennie, 5 ml na pusty żołądek. Nie było żadnych innych zmian w moim trybie życia. Po 7 dniach zakończyłem przyjmowanie i próbowałem ocenić efekt. Nie odczułem ani pozytywnego, ani negatywnego efektu. Jednak miesiąc po zakończeniu przyjmowania eksponowanej wody zacząłem trochę tracić na wadze. Muszę powiedzieć, że po 30-tce przytyłem dodatkowe 20 kilogramów. Ważenie wykazało ubytek 2 kg. Zauważyłem, że ekscytacja jedzeniem jakoś zniknęła. Zacząłem też mniej palić. Poza tym wszystko pozostało takie samo.


Po kolejnym miesiącu schudłem jeszcze około 1,5 kg i zmniejszyłem palenie o połowę, nie próbując celowo rzucić palenia. Pojawiła się lekkość w nogach. Drętwienie w stopie lewej nogi (przepuklina kręgosłupa) zaczęło zanikać. Moja cera się poprawiła; a skóra stała się świeższa. Wyglądałem młodziej.


Zmiany zaszły również u mojej żony. Jest ona z natury sucha. Pomimo apetytu nie mogła przytyć. Miała też problemy z żołądkiem i przydatkami. Ku zaskoczeniu wszystkich zaczęła proporcjonalnie przybierać na wadze. Jej sylwetka znacznie się poprawiła. Skóra stała się jędrna. Zaczęła chcieć pracować na świeżym powietrzu i uprawiać ogród. Inne choroby również stopniowo ustępowały. Zauważyliśmy pewną tendencję: powrót do zdrowia następuje z czasem w odwrotnej kolejności do choroby, wszystko dzieje się równolegle ze zmianami stylu życia. Chęć zmiany stylu życia i siły przychodzą same. Wszystkie zmiany zdrowotne zostały odnotowane na przyjęciu lekarza pierwszego kontaktu w dokumentacji medycznej.


Dwa lata po pierwszym kursie schudłem 15 kg. Moja waga wróciła do normy. Pozostałe problemy zdrowotne stopniowo ustąpiły. Jakoś, niepostrzeżenie, rzuciłem palenie. Mój styl życia zmienia się na najlepszy nieumyślnie.


Teraz ja i moja żona bierzemy 7 ampułek rocznie: 1 ampułkę dziennie przez 7 dni. Nasze doświadczenie pokazało, że to wystarczy. Ciało samo wybiera tempo zmian i nie zależy od dawki. Ale świeże informacje o harmonii muszą być okresowo otrzymywane. Najprawdopodobniej są one po prostu tracone lub wymazywane z czasem.


Przeprowadziliśmy również eksperyment na grupie 9 osób - przyjaciół z rozległym bukietem chorób. Wcześniej wszyscy uczestnicy przeszli badanie lekarskie, abyśmy mogli ocenić wynik w przyszłości. Grupa testowa przeszła dziesięciodniowy kurację naenergetyzowanej wody.

Grupa testowa zidentyfikowała tylko jedną osobę, która w ogóle nie miała postępu. I tutaj jest ciekawy fakt: ta osoba była sceptycznie nastawiona do możliwości wyzdrowienia w ten sposób.

Wniosek, który wyciągnęliśmy, jest następujący: woda eksponowana w dolmenie nie jest lekarstwem. Jest jak kamerton siły życiowej. Jeśli zgodzisz się ją przyjmować, twoje ciało zacznie dostrajać swoje rytmy do fali z dolmenu znajdującej się w tej wodzie, stopniowo wpływając zarówno na twoje pragnienia, jak i styl życia, gdyż jedno jest konsekwencją drugiego.



Vladimir Kalinin


Tytuł tekstu oryginalnego: Curious Aspect of the Study of the Dolmens







sobota, 3 sierpnia 2024

Kredyty węglowe, a ludy tubylcze - czyli ślepa uliczka ochrony przyrody

 

Idea parków narodowych jest bardzo zacną i pożądaną formą ochrony przyrody. Doskonale sprawdza się w Europie, w tym w Polsce, gdzie mamy znaczący ich niedomiar, a pilność podwojenia ich ilości oraz powiększenia powierzchni wielu już istniejących parków narodowych (jak np. Białowieski, czy Bieszczadzki) jest wręcz paląca.

Jednak są miejsca na świecie, gdzie obszary chronione tworzone są z pogwałceniem elementarnych praw człowieka, bo wiążą się z brutalną eksmisją ludności tubylczej żyjącej na danym terenie nierzadko od wieków. Bardzo często te społeczności żyły w sposób doskonale zrównoważony, bo oparty o tradycyjną ekologiczną wiedzę danej grupy etnicznej. Ich styl życia przyczynił się do zachowania wysokiej różnorodności ekologicznej zamieszkiwanego terenu oraz wysokich walorów przyrodniczych, które później stają się przedmiotem ochrony w nowo powstających obszarach chronionych.


Już pierwszy powstały przed 150 laty park narodowy - amerykański Yellowstone National Park został powołany po wypędzeniu z jego terytorium lokalnej ludności indiańskiej. Zapoczątkował tym samym nie tylko potrzebną ideę konserwatorskiej ochrony przyrody, ale niestety, także kolonizację poprzez konserwatorską ochronę przyrody, która ma miejsce po dzień dzisiejszy w krajach Azji i Afryki. Nota bene nowo powstały Yellowstone stosował na początku takie sposoby ochrony przyrody, które wydają się być obecnie szokujące, na przykład wybijanie dużych drapieżników po to, aby zwiększyć liczebność jeleni, aby turyści mogli się nimi zachwycać. Celem parku narodowego była bowiem wówczas przede wszystkim rekreacja. Później to się zmieniło i Yellowstone National Park poszedł w kierunku ochrony naturalnych procesów przyrodniczych, w tym w regenerację ekosystemów po przywróceniu po wieloletniej nieobecności gatunków kluczowych, jak np. wilk szary.


Jednak obecnie celem wielu nowo powstających na terenach tubylczych parków narodowych są tzw. kredyty węglowe, które rzekomo mają chronić klimat. Dlaczego to fałszywe rozwiązanie, o tym będzie dalej w niniejszym artykule.


O ile słusznie twierdzi się, że obszary chronione mogą chronić przed wylesianiem i innymi działaniami powodującymi emisję CO2, to wykorzystywanie tego faktu do kompensacji emisji przez przemysł, zwłaszcza, gdy tworzy się takie obszary kosztem ludności rdzennej jest drogą prowadzącą donikąd. Zanieczyszczające przedsiębiorstwa, rządy lub osoby fizyczne mogą kupić na rynkach kredyty węglowe w celu „zrównoważenia” swoich emisji. Teoretycznie ma to być być korzystne dla obu stron: więcej obszarów chronionych, więcej łagodzenia zmian klimatycznych, a różnorodność biologiczna, jak i klimat zostaną uratowane! Jednak rzeczywistość jest inna.


Sprzedaż kredytów węglowych z obszarów chronionych staje się bowiem katastrofą dla ludzi, ale też...dla klimatu. Łączy bowiem w sobie wszystkie naruszenia praw człowieka spowodowane konserwatorską ochroną przyrody typu "forteca" ze wszystkimi problemami ekologicznymi powiązanymi z procederem tzw. greenwashing.


Po pierwsze model ochrony typu "forteca" przyczynia się do śmierci ludzi.

Organizacje praw człowieka, niezależne dochodzenia i w coraz większym stopniu dochodzenia rządowe wyraźnie udokumentowały na przestrzeni wielu lat, w jaki sposób tworzeniu obszarów chronionych w Afryce i Azji towarzyszy zwiększona militaryzacja i przemoc 1 . Są one zakładane bez zgody pierwotnych mieszkańców, które tracą ziemie swoich przodków, od których zależy ich biologiczne przetrwanie. Stają się oni nierzadko ofiarami tortur, gwałtów i morderstw jeśli spróbują odzyskać dostęp do swoich ziem. Paradoksalnie tak powoływane obszary chronione niszczą najlepszych strażników świata przyrody - ludność tubylczą, na której ziemiach występuje 80% różnorodności biologicznej.


Doświadczenie pokazuje2 jednak, że miliony zarobione na kredytach węglowych nie trafią do społeczności, na których ziemiach węgiel jest pochłaniany lub magazynowany. Za to znacznie zwiększa finansowanie samej ochrony przyrody, która w opisywanych przypadkach polega na ogromnej ekspansji i militaryzacji obszarów chronionych. W praktyce pieniądze rzekomo przeznaczone na „łagodzenie klimatu” zostaną wykorzystane do eksmisji ludzi z ich ziem oraz sfinansowania wynagrodzeń strażników i sprzętu wojskowego wykorzystywanego do łamania praw człowieka wobec rdzennej ludności.


Samburu. Afryka. (Źródło: https://act.survivalinternational.org/page/123852/action/1)

Po drugie, przyczynia się do śmierci środowiska przyrodniczego

Jednocześnie, co paradoksalne, może przyczyniać się do pogorszenia klimatu. Dzieje się tak dlatego, ponieważ większość programów opartych na przyrodzie (Nature-based schemes ) mających na celu zrównoważenie emisji gazów cieplarnianych to po prostu oszustwa związane z ekologią3. Liczne badania projektów offsetowych, które mają chronić lasy lub inne ekosystemy, wykazały, że w rzeczywistości robią one bardzo niewiele albo nic, aby zapobiec emisji dwutlenku węgla lub magazynować dodatkowy węgiel4 . Kompensaty sprzedawane w ramach takich programów powstają w wyniku oszukańczego „księgowania emisji dwutlenku węgla”, na przykład poprzez twierdzenie, że bez projektu oszczędzania emisji dany obszar zostałby bardzo szybko zniszczony, podczas gdy w rzeczywistości nie był on w rzeczywistości zagrożony.


Z niedawnego badania naukowego wynika, że ​​ponad 90% kredytów kompensujących lasy deszczowe nie przyczynia się do ograniczeniaemisji dwutlenku węgla5 . W innych przypadkach projekty, które rzekomo miały zapobiegać wylesianiu na jednym obszarze, skutkowały po prostu wycinaniem drzew i uwalnianiem dwutlenku węgla w innym miejscu, przy zerowych korzyściach dla klimatu. Podobnie jak w przypadku obszarów chronionych typu "forteca", najłatwiejszymi celami projektów węglowych są ziemie społeczności tubylczych i lokalnych, których sposób życia, jak na ironię, często obwinia się za pogłębianie zmian klimatycznych. Firmy zanieczyszczające, które kupują bezwartościowe kredyty na „gorące powietrze” w ramach takich projektów, twierdzą, że są „neutralne pod względem emisji dwutlenku węgla”, podczas gdy nadal emitują CO2 do atmosfery. Społeczeństwu zaś wmawia się, że problem został rozwiązany, ciągła nadmierna konsumpcja może być przyjazna dla klimatu i że żadne zmiany nie są konieczne. Tymczasem globalne ocieplenie pogłębia się, rozprzestrzeniają się pożary lasów i pustynnienie.



Po trzecie zabija sprawiedliwość.

Duże organizacje pozarządowe zajmujące się ochroną środowiska, a które czerpią korzyści z projektów kredytów węglowych, współpracują z najbardziej zanieczyszczającymi przedsiębiorstwami na świecie. Przedsiębiorstwa te korzystają z tych rekompensat, aby uniknąć konieczności zmniejszania swoich emisji. Na szczęście pod wpływem nacisków międzynarodowych duża część środków publicznych trafiających do branży ochrony przyrody jest obecnie poddawana analizie. W Stanach Zjednoczonych wprowadzane jest nowe ustawodawstwo, które ma powstrzymać finansowanie z pieniędzy podatników łamania praw człowieka w imię ochrony przyrody. Jednak nowe środki pochodzące z kompensacji emisji dwutlenku węgla nie będą objęte tymi nowymi standardami legislacyjnymi. Umożliwi to branży ochrony przyrody dalsze nadużywanie praw ludności tubylczej i społeczności lokalnych.



Przyroda jest przedmiotem handlu. Obecnie sprzedaje się wodę, podobnie jak las, powietrze i ziemię”  Ninawa Huni Kui z indiańskiego plemienia Huni Kui, Brazylia.


Kompensacje kredytów węglowych stanowią część nowego dążenia do utowarowienia przyrody. Projekty te ustalają cenę za przyrodę, traktując ziemie społeczności tubylczych jako zasoby węgla, które można wymieniać na rynku, aby podmioty emitujące mogły w dalszym ciągu zanieczyszczać środowisko, zaś "przemysł ochrony przyrody" mógł zdobyć miliardy dolarów, a spekulanci mogli osiągać zyski. W rezultacie ludność tubylcza i społeczności lokalne zostają wywłaszczone i pozbawione środków do życia. Programy offsetowe to nowy kolonializm węglowy, który nie powstrzymają kryzysu klimatycznego.
Najlepszym sposobem ochrony naszej planety jest uznanie i poszanowanie praw ludności tubylczej do ich ziemi.



W północnej Kenii pod pretekstem utworzenia nowego typu obszaru chronionego zwanego „rezerwatem" (conservancy) organizacja o nazwie NRT przejęła kontrolę nad milionami hektarów ziemi, która jest zamieszkana przez liczne rdzenne ludy pasterskie, takie jak Samburu, Borana i Rendille. NRT to inicjatywa Iana Craiga, którego własne ranczo, obecnie zamienione w „rezerwat” dla bogatych turystów, znajduje się na ziemi skradzionej pasterzom. Ziemia ta została przekazana jego rodzinie, której związki z brytyjską rodziną królewską są dobrze udokumentowane, przez dawną administrację kolonialną.


W ramach projektu offsetowego na tym obszarze rozpoczętego w 2013 r. przy wsparciu amerykańskiej organizacji Nature Conservancy, NRT twierdzi, że magazynuje miliony dodatkowych ton węgla w glebie, zmniejszając presję wypasu stad pasterzy. Chodzi o to, że rzekomo NRT powstrzymuje pasterzy przed „nadmiernym wypasem” i pomaga im wypasać bydło w „zrównoważony sposób”, dzięki czemu roślinność może rosnąć i magazynować więcej węgla. Powstałe w ten sposób kredyty węglowe są sprzedane dużym firmom, m.in. Meta (Facebook) i Netflix.


Prawda jest jednak taka, że ​​pasterze wypasają zwierzęta w sposób zrównoważony od pokoleń. Nowe praktyki pasterskie narzucone w ramach projektu są zwykle gorsze niż tradycyjny wypas. Nie ma też dowodów na to, że odkładany jest w glebie jakikolwiek dodatkowy węgiel. W rzeczywistości projekt polega na zniszczeniu bliskiego związku między społecznościami tubylczymi, ich stadami i środowiskiem, tego samego związku, który pozwolił im rozwijać się i odżywiać bogaty w dziką przyrodę krajobraz pastwisk. Uzbrojeni strażnicy NRT patrolujący rezerwaty, ograniczają dostęp obszaru dla pastwisk pasterzy podważając ich odporność na skutki zmian klimatu. Strażnicy byli już odpowiedzialni za dziesiątki straszliwych naruszeń praw człowieka, w tym morderstwa. Ze strony lokalnych społeczności nie było żadnej wyraźnej zgody na projekt węglowy. Z kolei miliony dolarów zarobionych na sprzedaży kredytów węglowych zostaną wykorzystane do wzmocnienia kontroli NRT nad tym obszarem kosztem dziesiątek tysięcy rdzennych ludzi - tych najmniej odpowiedzialnych za zmiany klimatyczne.


Tutaj można naciskać na Verra - jedną z największych spółek na świecie zajmujących się wydawaniem kredytów węglowych o zlikwidowanie krwawych kredytów węglowych NRT.



Pozytywne rozwiązania


Istnieją jednak pozytywne przykłady działań na rzecz rozwiązywania wszechkryzysu (kryzysu klimatycznego, spadku różnorodności biologicznej, konfliktów i masowych migracji) bez uciekania się do eksmisji lokalnej ludności z odwiecznych ziem. Wręcz przeciwnie. Są to przykłady ścisłej współpracy z ludnością rdzenną, jako podmiotem, z wykorzystaniem ich wypracowanych wiekami doświadczeń w postaci tradycyjnej ekologicznej wiedzy. Metody te są też dużo tańsze, niż wykupione za pieniądze wielkiego emisyjnego biznesu obszary chronione strzeżone przez uzbrojonych strażników. Są skuteczne i co bardzo ważne - etyczne.


1. Fundacja Home Planet Fund, mimo, że finansowana, oprócz prywatnych darczyńców, pieniędzmi firmy odzieżowej Patagonia, której też można zarzucić pewne nieprawidłowości, robi bardzo wiele dobrego dla przyrody, klimatu i ludności tubylczej w różnych zakątkach ziemi6.


Masajski pasterz (Fot. Ton Koene. Źródło: https://homeplanetfund.org/program/africa/)



Misją fundacji jest bezpośrednie wspieranie ludności tubylczej i lokalnej, która żyje na pierwszej linii frontu walki o przyrodę i posiada potencjał rozwiązania wszechkryzysu.

Między innymi fundacja współpracuje z ludami pasterskimi ze wschodniej Afryki (Uganda, Kenia, Tanzania), tymi samymi, które w innych częściach regionu padają ofiarą błędnej polityki klimatycznej i środowiskowej.

Pasterstwo praktykowane przez Masajów, Samburu, Karamojong i inne ludy w Afryce Wschodniej jest tam uprawiane od 10 000 lat. Mimo to przyczynia się do wiązania dwutlenku węgla i utrzymywania obszarów o dużej bioróżnorodności.

Na prawie połowie powierzchni Afryki ponad ćwierć miliarda pasterzy angażuje się w strategiczną mobilność w wielu różnych krajobrazach, aby uzyskać dostęp do transgranicznych zasobów naturalnych.

Jak wykazały regionalne agencje badawcze, jednym z najlepszych sposobów zapobiegania głodowi w regionach suchych jest zapewnienie społecznościom pasterskim w porze suchej dostępu do kluczowych obszarów wypasu i terenów z wodą.

„Przez ponad 100 lat Masajowie byli supermocarstwem w Afryce Wschodniej, z rządem, systemem sądowniczym i potężną armią” — mówi Kimaren Riamit, szef Indigenous Livelihoods Enhancement Partners (ILEPA), jednego z partnerów Home Planet Fund w Kenii.
Ale potem przybyła Imperial British East Africa Company, a Korona Brytyjska narzuciła rządy kolonialne. Niedługo potem Brytyjczycy wypchnęli Masajów na południe, do dzisiejszej Kenii i północnej Tanzanii — dzieląc ich ziemię na pół, aby zrobić miejsce na własne osady. Ziemia, na której pasterze Masajów wypasali swoje zwierzęta w porze suchej, została przekształcona w grunty rolne pod uprawy kolonialne. Poważny wpływ kolonializmu na pasterstwo, kulturę, użytkowanie ziemi i struktury rządowe trwa do dziś.

Pomimo udowodnionego wkładu w ochronę różnorodności biologicznej, zarządzanie pastwiskami, wspieranie lokalnych źródeł utrzymania, a także udowodnionej skuteczności w łagodzeniu i dostosowywaniu się do kryzysu klimatycznego, pasterstwo pozostaje słabo rozumiane i niedoceniane przez rządy. Podczas gdy społeczności pasterskie w Kenii, Ugandzie i Tanzanii roszczą sobie prawa do co najmniej połowy ziemi w swoich krajach, nadal legalnie posiadają mniej niż 11%.
Jedynym sposobem na pełne wykorzystanie korzyści środowiskowych i społecznych pasterstwa jest pełne uznanie tych społeczności – w tym kobiet pasterskich – i wzmocnienie ich zwyczajowych terytoriów. Ochrona i utrzymanie otwartych pastwisk w celu zapewnienia wystarczającego i zrównoważonego dostępu do wypasu i wody muszą być kontynuowane.

Dlatego Home Planet Fund uważa, że ​​wspieranie i zabezpieczanie praw do użytkowania gruntów przez pasterzy, zwłaszcza kobiety, jest jednym z najważniejszych priorytetów w łagodzeniu skutków kryzysu klimatycznego i różnorodności biologicznej, a także w wspieraniu powszechnej adaptacji w całej Afryce Wschodniej.

Home Planet Fund za pośrednictwem lokalnych partnerów wspiera lokalne działania pasterzy na rzecz ochrony różnorodności biologicznej, odporności na zmiany klimatu i zrównoważonego rozwoju gospodarczego w Afryce Wschodniej, m.in. poprzez:

- prowadzanie pisemnych roszczeń dotyczących własności ziemi przez pasterzy;
- rozpowszechnianie wiedzy na temat unikalnej wiedzy pasterzy na temat ochrony przyrody w Kenii, Ugandzie, Tanzanii i na całym świecie;

- zaoferowanie pomocy technicznej społecznościom pasterskim, w tym w zakresie ich planów biznesowych, usług weterynaryjnych i zwiększonych możliwości wniesienia wkładu w przemysł wyrobów skórzanych;
- umożliwienie kobietom ze społeczności pasterskich w odgrywaniu aktywnej roli w swoich społecznościach - od promowania i przekazywania tradycyjnej wiedzy po dbanie o zwierzęta gospodarskie i planowanie użytkowania gruntów;
- zabezpieczenie regionalnych polityk i praktyk w Afryce Wschodniej, które będą promować pasterstwo poza granicami państwowymi, dając pasterzom miejsce przy stole na każdym szczeblu rządu.




2. Zarządzane plemiennie obszary chronione w Kenii7

Jeden z takich obszarów chronionych znajduje się na na płaskowyżu Laikipia w pobliżu Mount Kenya. Prowadzony jest przez przez Masajów z plemienia Il Ngwesi. Rezerwat i związany z nim ośrodek turystyczny zarządzany jest kolektywnie przez siedem wiosek.

Prawdziwym testem odporności tego typu ochrony dzikiej przyrody była ostatnia pandemia Covid-19. Na jej skutek bardzo ucierpiała turystyka, która jest głównym źródłem utrzymania dla rządowych rezerwatów przyrody w kraju. Spowodowało to zubożenie ludności, kłopoty finansowe parków narodowych i wzrost kłusownictwa na terenach chronionych. Tym czasem zarządzany plemiennie rezerwat okazał się nad wyraz odporny na te perturbacje. Nawet praktycznie nie zaobserwowano znacznego wzrostu kłusownictwa w masajskim rezerwacie przyrody. Tajemnica tej odporności kryje się prastarym stylu życia pasterskiego, który zależy od dobrego zarządzania otwartymi użytkami zielonymi, z korzyścią zarówno dla dzikiej przyrody, jak i bydła.

Około 40 procent przychodów z turystyki zostało zawczasu wydanych na projekty rozwojowe, opiekę zdrowotną i opłacanie edukacji dzieci pasterzy bydła. Praca ośrodka turystycznego i rezerwatu przyczyniła się do poprawy sytuacji ekonomicznej mieszkańców oraz stanu populacji dzikich zwierząt.



3. Tubylcze obszary chronione w Kanadzie8

Jednym z pierwszych tego typu był utworzony pod koniec 2020 roku obszar w Arktyce na Zatoce Hudsona obejmujący Wyspy Ottawa. Jest to ważna ostoja niedźwiedzia polarnego, ważnego totemu dla miejscowych Inuitów. To właśnie ta społeczność jest gospodarzem tego obszaru.

Oprócz niedźwiedzi chroniony tutaj jest podgatunek biegusa rdzawego, mors atlantycki oraz kaczki arlekin i edredon.

Docelowo rząd Kanady ma wesprzeć powstanie 27 tego tubylczych obszarów chronionych. Tego typu forma ochrony obszarów dzikiej przyrody może urealnić cel rządu kanadyjskiego objęcia ochroną 30% terenów lądowych i morskich do 2030 roku. Dodatkowo wpisuje się w proces pojednawczy z ludami tubylczymi, które do tej pory boleśnie doświadczają skutków kolonializmu.

Wyspy Ottawa na Zatoce Hudsona (Fot. Yvan Pouliot)


Ostatnio w świecie nauki pojawiło się zalecenie, aby objąć co najmniej 20% lądów i 20% morskich wód ochroną w celu powstrzymania szóstego wielkiego wymierania gatunków. Tymczasem terytoria tubylcze same w sobie mają potencjał ochrony nawet 30% powierzchni lądów.

Według Raportu Konsorcjum ICCA (Indigenous and Community Conserved Area – Obszary Chronione przez Społeczności Rdzenne i Lokalne) 9 - grupy opowiadającej się za ochroną przyrody przez rdzennych mieszkańców, około 21 procent wszystkich lądów na Ziemi zachowuje wysoką wartość przyrodniczą właśnie dzięki rdzennym wspólnotom.

Oznacza to, że ludy tubylcze i społeczności lokalne chronią znacznie więcej powierzchni Ziemi niż parki narodowe i rezerwaty nadzorowane przez państwa, które obejmują zaledwie 14% wszystkich gruntów na Ziemi.

Według Konsorcjum jego raport jest pierwszą próbą zmierzenia zasięgu obszarów chronionych przez ludy tubylcze i społeczności lokalne, znane jako ICCA lub terytoria życia...



Warto pójść drogą współpracy ze społecznościami rdzennymi i tubylczymi w zakresie ochrony przyrody i różnorodności biologicznej. Z nimi, a nie kosztem ich.

Na koniec warto przytoczyć wnioski ponad 20 badaczy opublikowane w czasopiśmie Ambio10, mianowicie, że różnorodność biologiczna spada wolniej, niż gdzie indziej, właśnie na obszarach zarządzanych przez ludność rdzenną i społeczności lokalne.



Tomasz Nakonieczny


Niniejsze opracowanie zostało w dużej mierze oparte na artykule opublikowanym przez organizację Survival International pt. "Blood Carbon"


sobota, 11 maja 2024

Zaklinacz deszczu

 

"Ceniąc świat cały tak jak swoje ciało, godzien będziesz, aby ci ten świat przekazać we władanie: miłując cały świat tak jak swoje ciało, godzien będziesz, by ci ten świat powierzyć"

Lao Tsy (Fragment 13 rozdziału Księgi Drogi i Cnoty)


Okręg autonomiczny Guangxi w Chinach (Fot. Chensiyuan. Źródło: Wikimedia)


Opowieść, którą przytoczą poniżej, usłyszałem od Rosi Sunya Kjolhede, której Mowy Dharmy wysłuchałem ostatniego dnia odosobnienia medytacyjnego w ośrodku zen. Rosi opowiedziała historię, którą jej z kolei przekazał pewien Azjata (nie pamiętam już jego nazwiska), a który usłyszał ją od zachodniego podróżnika Wilhelma Richarda, który na początku XX wieku podróżował po Chinach.

Richard trafił do pewnego regionu, który borykał się z suszą. Mieszkańcy wsi, w której gościł posłali po Zaklinacza Deszczu. Gdy go sprowadzili, zapytali się go, co mu potrzeba, aby mógł wykonać swoje zadanie. Ten odpowiedział, że wystarczy mu odosobniona pusta chata, w której nikt nie będzie mu przeszkadzać. Mieszkańcy odpowiedzieli, że jak najbardziej są w stanie sprostać jego prośbie. Zaklinacz Deszczu zamknął się w chatce i nikt nie widział go przez kolejne trzy dni.
Po trzech dniach przyszły upragnione deszcze. Nie były to jednak deszcze nawalne wypłukujące glebę i grożące powodzią, ale takie, które drobnym i długotrwałym opadem dobrze wsiąkają w wysuszoną i zaskorupioną glebę.

Nasz podróżnik Wilhelm Richard postanowił spotkać się z Zaklinaczem Deszczu. Wspominał, że stał przed nim mały Chińczyk. Zapytał się go, co takiego zrobił, że deszcz spadł. Zaklinacz Deszczu odpowiedział, że w zasadzie nic takiego. Gdy przybył do tej okolicy poczuł w sobie silną nierównowagę energii żywiołów tych stron objawiającą się suszą. Zamknięty w chatce przez trzy dni odosobnienia po prostu w ciszy przywracał równowagę energii... w sobie samym. Gdy przywrócił równowagę energii w sobie, ta została przywrócona w regionie, ponieważ wg nauk buddyjskich i tao nie istnieje rozdzielenie pomiędzy światem wewnętrznym i zewnętrznym.
Zaklinacz Deszczu zaburzenie równowagi energii tego regionu czuł jak swoje własne zaburzenie. Gdy z pomocą praktyki medytacyjnej zrównoważył je w sobie, na drodze jakiegoś rezonansu energie zostały zrównoważone w "zewnętrznym ciele" jakim jest świat otaczającej przyrody.

O związku między ludźmi i przyrodą, korelacji pomiędzy utrzymującym się długo zbiorowym stanem umysłu danej grupy, a stanem środowiska naturalnego pięknie napisał Grasdorff Gilles w swojej książce pt. nomen omen "Zaklinacz deszczu". Tematem przewodnim jest w niej historia przybycia w 1974 r. wraz z grupą mnichów XVI Karmapy do amerykańskich Indian Hopi, którzy borykali się wówczas z ogromną suszą. Wspólnie odprawione rytuały przez XVI Karmapę i jego mnichów oraz starszyznę Hopi spowodowały przyjście deszczy, które ocaliły resztę zbiorów.
Autor pokazuje na przykładzie szczególnie tych dwóch starych kultur - tybetańskiej i Hopi, ale też nawiązując i do innych tradycji, jak mądrość dawnych opowieści i praktyk duchowych mających na celu utrzymywać te grupy w zdrowej harmonijnej relacji z ludźmi i z naturą, pozwalały unikać klęsk żywiołowych lub je łagodzić, a jak sprzeniewierzanie się dawnej mądrości przodków i nauczycieli prowadzi do załamania harmonii wewnątrz narodu i upadku moralności, a te na planie fizycznym materializują się z czasem utratą harmonii w otaczającym środowisku w postaci czy to klęsk żywiołowych, czy to, jak ma to miejsce współcześnie na obu wyżynach - Kolorado i Tybetańskiej - klęsk ekologicznych i degradacji ekologicznej (że za ich bezpośrednią przyczyną stoją najeźdźcze narody, jest tu sprawą drugorzędną).

XVI Karmapa (Fot. Alice S. Kandell. Źródło: Wikimedia)

Nasz związek z naturą i kosmosem jest o wiele silniejszy, niż nam się to może wydawać. Wiele z tych powiązań, szczególnie na poziomie umysłu, wciąż jest wielką tajemnicą dla naszej nauki.

Tomasz Nakonieczny



Zobacz też: 

Przyroda jako nasze kolektywne zewnętrzne ciało

niedziela, 3 grudnia 2023

Relacja znad górnej Amazonki

Zapraszam do relacji Dariusza Kachlaka z peruwiańskiej Amazonii, w której przybliży sytuację tamtejszych Indian, z którymi miał okazję się spotkać, opowie o swoim osobistym odbiorze tego niezwykłego miejsca na naszej planecie, jakim jest Amazonia oraz dlaczego tak ważna jest jej ochrona. 

Nasz przewodnik trzyma w ręku strzałkę i dmuchawę do polowania. Tym razem strzałka nie jest zatruta. Można było nawet spróbować sił z tą dmuchawą, nie powiem, trzeba mieć zdrowe płuca! (Fot. Dariusz Kachlak) 


Odwiedziliśmy "prawdziwych" Indian w wiosce położonej w okolicach Iquitos. Iquitos to jedyne miasto na świecie, do którego można dotrzeć wyłącznie drogą powietrzną albo rzeką. Nie ma stałego połączenia drogowego z lądem. Dookoła jest niezmierzona dżungla amazońska…

W sumie chyba niedaleko jak na tamte warunki, ok. 3 godzin płynięcia łodzią motorową z miasta do miejsca zamieszkanego przez społeczność indiańską. Stamtąd, kilkanaście minut do rodziny – jak twierdzą – pozostającej na uboczu cywilizacji. Nie mam powodów, by nie wierzyć w to, co mówił ojciec rodziny.


Przypłynęli dobrych kilka lat temu z obszarów, na których … na nich polowano. Ze względu na tereny, które miały być odsprzedane, już nie wiem dokładnie komu. Społeczność w której mieszkali, w większości wymordowano. Ci, którym udało się uciec, rozpierzchli się po dżungli oraz popłynęli w różnych kierunkach meandrów Amazonki. Rodzina do której dotarliśmy, płynęła kilka dobrych dni, aż napotkała inna wioskę Indian posiadających kontakty z białymi. Pieczę nad nią ma rzekomo rząd peruwiański – widać to chociażby po szkole i ujęciu wody pitnej. Rodzina dostała pozwolenie na osiedlenie się. Ale tylko na skraju wioski, bo sami nie chcą mieć kontaktu z tzw. cywilizacją. Korzystają z niektórych jej dobrodziejstw, ale na co dzień żyją po swojemu. Faktycznie, tak to wygląda jak mówili… cywilizacja nie jest im potrzebna do szczęścia.

Kontakt ze światem to wyłącznie rzeka. Podczas pandemii, ludzie z miast uciekali nad rzekę, do miejsc położonych z dala od skupisk ludzkich. Wracali do leczenia tym, co daje dżungla. System zdrowotny kompletnie się załamał w Peru podczas pandemii C-19. Nie tylko w okolicach Iquitos, ale i większości kraju, ludzie zwrócili się wtedy ku medycynie naturalnej.


Rodzina jakoś przeżyła, udzielając porad o roślinach leczniczych w lokalnej społeczności. Żyją z tego co daje im rzeka i dżungla. Oczywiście też turyści chętni spotkać "prawdziwych" - jakkolwiek to brzmi, Indian! Yagua, bo o tym plemieniu piszę, są rozproszeni w okolicach rzeki Nanay wpadającej do Amazonki w Iquitos. Źródłem utrzymania, a zwłaszcza możliwością na kupno paliwa do łodzi, stali się oczywiście także turyści. Skromny pokaz tańca, możliwość strzelania z dmuchawy na strzałki z kurarą (dla turystów bez trucizny) i sklepik to źródło dochodu. Więcej niż na paliwo od cywilizacji nie potrzebują. Leki, jedzenie, ubranie – wszystko to daje dżungla.

Jakiś czas temu pojawił się konflikt między lokalną społecznością, a Yagua – polowali na dzikie świnie biegające po dżungli. Okazało się, że te są prawie na wymarciu/wybiciu w okolicy i stali za tym Yagua. Obecnie zabroniono polować na te zwierzęta. Ciekawe jest natomiast to, że w wiosce podano nam na obiad – między innymi – mięso z dzikiej świni. Szczerze pisząc, smakowało wyśmienicie i w ogóle nie było tłuste. Nie wiem ile w tym prawdy, ale jedzenie jak zwykle pozytywnie zaskoczyło w Peru, nawet z dala od cywilizacji.


(Fot. Dariusz Kachlak)


Wracając do wspomnianej rodziny – dość smutna historia ich osiedlenia się tutaj, gdzie ich spotkaliśmy. Nie sądzę, by była to naciągana pod turystów opowieść. Co raz słyszy się o zabójstwach Indian znad Amazonki. Sam kilka lat temu protestowałem przed ambasadą Peru w Warszawie właśnie przeciwko bezczynności rządu wobec mordów na społecznościach tubylczych.

Można mieć jedynie nadzieję, że rodzina z czasem się powiększy. W okolicach widzieliśmy inną taką grupę/rodzinę – trzeba tylko popłynąć trochę dalej w inne zakole rzeki i znajdzie spokój dla własnego życia.

Mam bardzo mieszane odczucia po tym spotkaniu. Nie dopatrzyłem się w ogóle komercji. Natomiast smuci mnie, jak bardzo ci ludzie są pozostawieni sami sobie. Z jednej strony rozumiem, że chcą ograniczać kontakt z cywilizacją. Mówią np. w swoim języku i mieliśmy tłumacza z języka yagua na hiszpański. Chodzą na co dzień tak jak na zdjęciach. Chociaż dziadkowi spodobała się koszulka Łukasza i się wymienili chyba w końcu za jakieś pamiątki. Z drugiej strony, nie mogą się całkowicie odseparowywać od tej cywilizacji, jakoś, pośrednio nawet z niej korzystają. Chociażby łódź i paliwo do niej. Jaki los czeka takie rodziny, społeczności? Część z nich przepadła gdzieś w społeczeństwie peruwiańskim, *rozmydliła się*. Niektórzy nie tyle, że chcą utrzymać swoją tożsamość, po prostu nie chcą iść do miasta i żyją na brzegu.

Brzeg świata Amazonki jest niezwykłą granicą ku przestrzeniom, które nie tylko nam, białym, ale nawet tzw. cywilizowanym Indianom, wydają się zupełnie obce, nieznane. Nie piszę tutaj o komercyjnych ceremoniach ayahuaski czy cambo. Dżungla amazońska to, przynajmniej dla mnie, białasa z blokowiska na Żoliborzu, kompletnie nieznany, obcy świat. Fascynujący, ale i tajemniczy, niebezpieczny, duszny, upalny. Zupełnie nieznane środowisko, w którym można spędzić 2-3-4 dni, ale zupełnie się go nie pozna nie będąc tam dłużej. Nawet pozostając tam na więcej czasu, będziemy mieli dostęp jedynie do skraju lasu, do tej skóry pokrywającej ciało. Nie wnikniemy w ducha dżungli, możemy o tym jedynie pomarzyć. Ale.. warto chociażby dotknąć. Warto dlatego, żeby zobaczyć, jaki świat jest do uratowania, jakie nieznane światy znajdują się gdzieś daleko, i jak bardzo są cenne dla całego świata.

Amazonka w górnym biegu. Peru. (Fot. Dariusz Kachlak)


Amazonka, w górnym biegu, w Peru, dopiero zaczyna swój bieg do Atlantyku. Tysiące kilometrów meandrów rzeki tworzy niezwykła biosferę. To ona jest faktycznymi płucami Ziemi, to ona daje życie podczas pór deszczowych. Nie tylko ludziom, ale przede wszystkim – to sam las, zwierzęta, gościnnie bardzo – ludzie.

Kiedy kończyło się spotkanie ze wspomnianą wcześniej rodziną, poszedłem na brzeg rzeki. Nie trzeba niezwykłych ceremonii, nawiedzania, środków zmieniających świadomość. Stanąłem nad Amazonką zapatrzony w zachodzące Słońce.

Było głośno, bardzo głośno.

Cała puszcza dookoła mówiła, śpiewała.

Ona żyje.

Jest tysiące kilometrów od Europy.

I to właśnie ma ogromne znaczenie: jak na co dzień dbamy o otaczający nas WSZECH-ŚWIAT?


Dariusz Kachlak


sobota, 18 listopada 2023

Jak afrykańska wspólnota wydobyła się z nędzy

Jest to opowieść o afrykańskiej społeczności, która uzdrowiła zniszczone ekosystemy, przywróciła wyschnięte źródła, zregenerowała gleby odbudowała podupadłe rolnictwo i wyciągnęła sama siebie z biedy i niedożywienia.


Odradzająca się afrykańska okolica dzięki permakuturowej regeneracji ziemi i społecznej integracji mieszkańców (Fot. źródło: https://ecovillage.org/zimbabwe/)

W wiejskiej afrykańskiej społeczności Shona w Zimbabwe pięć wiosek zamieszkałych przez 7000 mieszkańców połączyło siły, aby permakulturowymi metodami uzdrowić zdegradowaną ziemię. Projekt rewitalizacji gruntów nazwano od imienia lokalnego wodza Chikukwa.

Jeszcze 20 lat temu tutejsze ziemie były pozbawione lasów i jałowe. W letnich miesiącach nic tu nie chciało rosnąć. Kiedy przychodziły deszcze, zmywały glebę w dół stoków pozostawiając zerodowaną powierzchnię wzgórz. Źródła wody wyschły, a tutejsi mieszkańcy cierpieli głód, niedożywienie i nędzę.

Lud Shona postanowił coś z tym zrobić, więc poszukał rady u pioniera permakultury John’a Wilson’a. Powoli, na przestrzeni czasu zaczęli tarasować zbocza oraz tworzyć swales (podłużne zagłębienia na stokach hamujące spływ powierzchniowy wody), aby zatrzymać spływającą z góry wodę i umożliwić jej wsiąkanie w glebę, a także ograniczyć erozję. Zaczęli też stosować kompost do nawożenia gleby.

Zaprzestali wypasu zwierząt i plądrowania drzew w wąwozach, w których ponownie zabiły źródła, a roślinność złożona z rodzimych gatunków zaczęła zatrzymywać wilgoć w glebie.

Zaprzestali także swobodnego wypasu kóz na wzgórzach , aby umożliwić regenerację drzew. Swoje bydło zaczęli wypasać na specjalnych obszarach, których użytkowanie związane jest z uzyskaniem ogólnej zgody ze strony wspólnoty.

Miejscowi zdobyli nowe umiejętności i zdolności, szczególnie w dziedzinie ogrodnictwa permakulturowego, a także w rozwiązywaniu konfliktów. Przyznali pełne prawa kobietom, wprowadzili podstawową edukację szkolną oraz nauczyli się w radzeniu sobie z rozprzestrzenianiem wirusa HIV.

W ciągu 3 lat źródła zaczęły się odradzać. Ludzie dostrzegli, że plony z działek ze swales są większe, niż z tych, na których ich nie ma.

20 lat później tam, gdzie ziemia była zerodowała, a stoki zniszczone nadmiernym wypasem zwierząt, teraz znajdują się ponownie zalesione wąwozy ze swobodnie płynącą wodą, tarasy pełne są warzyw, zbóż i owoców, a wysokie grzbiety wzgórz pokrywają drzewa dostarczające opału.

W wioskach znajdują się przydomowe ogródki, kury i kozy trzymane są w kojcach, a deszczówka zbierana jest do zbiorników. Wśród mieszkańców zapanowała kultura współpracy, w której docenia się ludzkie umiejętności i zdolności, zwłaszcza ogrodnicze.

Krajobraz jest teraz zielony i biologicznie różnorodny.

Ogrody i pola obdarzają ludzi plonami, które karmią rodziny, a nadwyżki sprzedawane są na bazarach ponownie przynosząc ekonomiczne zyski w regionie.

A wszystko to stało się w przeciągu jednego pokolenia!

Maddy Harland


Źrodło: How Permaculture Can Restore Ecosystems & Communities


Tłumaczenie: Tomasz Nakonieczny