piątek, 8 lipca 2022

"Zielona transformacja" czy zielony kolonializm?

"Istotne problemy naszego życia nie mogą być rozwiązane na tym samym poziomie myślenia, na jakim byliśmy, kiedy je tworzyliśmy."
Albert Einstein

 

Postępujące zmiany klimatyczne wywołują liczne klęski żywiołowe na całym świecie, przyspieszają pustynnienie gleb, wymieranie gatunków, załamywanie się ekosystemów i w ogóle osłabiają fundamenty naszego bezpieczeństwa. Ludzie dotknięci klęskami żywiołowymi i głodem zmuszeni są do masowej migracji. W miejscach, z których uciekają, głód i brak ekonomicznej stabilności stają się przyczyną konfliktów zbrojnych, które które jeszcze bardziej motywują wielu ludzi do opuszczenia swoich ojczyzn. Jednak masowy napływ emigrantów i uchodźców destabilizuje i osłabia społeczeństwa, do których przybywają, stając się przyczyną napięć społecznych. Sytuację na świecie dodatkowo pogarszają konflikty, jak ten na Ukrainie, który dodatkowo zagraża światowemu bezpieczeństwu żywnościowemu.

Wiemy już bezspornie, że emisja gazów cieplarnianych ze spalonych paliw kopalnych oraz zniszczonych lasów, gleb i torfowisk (CO2) oraz instalacji wydobywczych i gazociągów (CH4) przyczynia się do postępującej destabilizacji klimatu. Są oczywiście osoby, które temu przeczą, ale zwykle są to ludzie związani ze skrajnie prawicowymi think-tankami lub biznesem paliwowo-energetycznym wspierającym te pierwsze oraz zwykłe jednostki wkręcone w teorie spiskowe chętnie podtrzymywane przez rzekomo antysystemowe ugrupowania, a w rzeczywistości także powiązane z biznesem i prawicą (która ta ostatnia w odróżnieniu od przedwojennej prawicy nie kocha już przyrody traktując ją jako zasób do eksploatowania).

Wiemy też, że musimy nasze emisje nie tylko ograniczyć, ale na tym etapie już nawet wyzerować.

Jednak czy aby emisje CO2 i metanu, dwóch głównych gazów cieplarnianych, są tu problemem samym w sobie?

Tak wierzą eko-technokraci (wielu z nich jest powiązanych z kolei z liberalną demokracją), którzy hołdują dystopijnej ideologii „zielonego wzrostu”, rzekomo bezemisyjnemu. W czym zatem problem? – „Zielony wzrost” oparty jest na tych samych zasadach co ideologia wzrostu gospodarczego mierzonego wskaźnikiem PKB. To właśnie ten wzrost gospodarczy jest główną przyczyną kryzysu. Ideologowie „zielonego wzrostu” liczą zaś, ze za pomocą tych samych mechanizmów, jakie stoją u podłoża obecnego kryzysu ekologicznego, którego kryzys klimatyczny jest częścią, rozwiążą go. Jest to jednak absurdalne myślenie.

W niniejszym artykule pragnę przybliżyć świadectwa dwójki tubylczych aktywistów wskazujących na namacalne zagrożenia ze strony „zielonej transformacji” opartej na szkodliwym prymacie ciągłego wzrostu, jak również ich perspektywie z jakiej widzą konieczność zmian, aby z jednej strony uchronić planetę przed klimatyczną katastrofą, a z drugiej ratując ją nie pogrążyć jej w innego rodzaju ekologicznych klęskach.


Głos wołającego na (amerykańskiej) pustyni

Gary McKinney jest Indianinem wywodzącym się z Zachodnich Szoszonów i Północnych Pajutów. Jako rzecznik Ludzi Czerwonej Góry (Atsa Koodakuh wyh Nuwu ) zaangażował się w walkę w obronie miejsca zwanego Thacker Pass (w języku Pajutów Peehee Mu’huh). Miejsce to jest szczególne dla jego plemienia z wielu powodów. Oprócz ochrony drzew, terenów trawiastych, źródeł, jezior i stawów chodzi o uchronienie ważnego dla historii Pajutów terenu przypominającego o tym, jak kolonializm próbował zniszczyć ten lud.

Gary McKinney (Źródło: Cultural Survival)


Thacker Pass znajduje się na południowym skraju pradawnej wulkanicznej kaldery McDermitt w Nevadzie. W 1865 r. Amerykańska Kawaleria dokonała tutaj masowych mordów na społeczności Pajutów. Oczywiście takich haniebnych czynów kawalerzyści dokonali na tym plemieniu więcej.

Obecnie Pajutowie mają inny problem. Zderzają się ze skutkami „zielonej transformacji”, która oficjalnie mając na celu powstrzymanie emisji gazów cieplarnianych (co jest bez dyskusji konieczne), to jednak w inny sposób uderza w planetę.

W Thacker Pass odkryto bogate złoża litu. Władze pozytywnie rozpatrzyły propozycję firmy Lithium Americas, aby otworzyć tutaj wielką kopalnię odkrywkową obejmującą wraz z terenami przetwórczymi ponad 7000 ha, z czego sama odkrywka zajmie 2300 ha. Znajdą się tutaj także zbiorniki z kwasem solnym potrzebnym w procesach technologicznych. Na terenie kopalni będzie produkowany węglan litu potrzebny do produkcji baterii litowych znajdujących zastosowanie w takich dobrach konsumpcyjnych, jak urządzenia elektroniczne, (laptopy, tablety) i pojazdy elektryczne. Cały projekt ma tutaj trwać przez 41 lat.

Uzgodnienia miały miejsce za plecami miejscowych plemion, pomimo że przepisy zobowiązują przy inwestycjach dotyczących rdzennej ludności Ameryki Północnej uprzednich adekwatnych konsultacji. Brak konsultacji to oczywiście tylko jeden z kilku powodów, dla których Indianie sprzeciwiają się inwestycji.

W Nevadzie rdzenni mieszkańcy protestują przeciwko kopalni litu w Peehee Mu'huh (Przełęcz Thacker) na ziemi Szoszonów, Paiutów i Bannocków, która zniszczyłaby miejsca pochówku przodków, zasoby wodne i siedliska życia lokalnych gatunków, jak preriokur ostrosternywidłoróg amerykański i święte dla Indian orły przednie. (Fot. Gary Mckinney. Źródło: Cultural Survival)

„Nie jesteśmy protestującymi. Jesteśmy obrońcami lądu i wody. Chodzi o to, aby nasz lud zrozumiał, że ten system nas wykorzystuje, a teraz nadszedł czas, abyśmy się przebudzili. Rzeczy, które są dla nas naprawdę ważne, takie jak nasi krewni, nasze zwierzęta, nasze wzajemne relacje, muszą być chronione. Zmiana, którą próbujemy wprowadzić, jest głęboko powiązana ze zmianami historycznymi i w przestarzałych przepisach górniczymi, takich jak ustawa górnicza z 1872 roku. Przepisy takie stworzono w celu „osiedlenia” Zachodu i eksmisji rdzennej ludności z ich ziem. We wszystkich tych późniejszych latach przepisy dotyczące górnictwa w USA nadal uprzywilejowują wydobycie wobec innych sposobów użytkowania. Reforma musi obejmować wymóg uzyskania wolnej, uprzedniej i świadomej zgody dotkniętych społeczności rdzennych.” – Mówi Gary McKinney.

- „Teraz nasza kolej, aby wstać i mówić, chronić i chronić to, co zawsze było nasze. Wszyscy stoimy na tej samej Ziemi. To, co zabrano tobie, zabrano mnie. To, co mi zabrano, zabrano tobie. Tak powinno być we wszystkich Czterech Kierunkach. A co, gdybyśmy cofnęli się o krok i wrócili na ziemię? Będziemy budować relacje i duchowość, których może ci brakować. Jako Lud Czerwonej Góry znamy nasze korzenie i tradycje, i jesteśmy gotowi stanąć do walki o nasze.”

Tak więc tutaj pod Czerwoną Górą w Nevadzie widzimy, że ratowanie klimatu uderza w inne cenności planety. W tych półsuchych terenach jest nią woda. Kopalnia zagraża jej zarówno ilościowo, jak i jakościowo. Pośrednio uderza także w lokalne ekosystemy oraz w ludzi, których tożsamość zbudowana jest na silnej identyfikacji z krajobrazem i ze środowiskiem przyrodniczym, które są traktowane jako coś integralnego z plemieniem i ze wspólnotą.

Daranda Hinkey z plemion Pajute i Szoszoni podczas Marszu w Peehee Mu’huh na Rzecz Szerzenia Świadomości o Zaginionych i Zamordowanych Tubylczych Kobietach. (Fot. @PeopleOfRedMountain. Źródło: Cultural Survival)


Gary McKinney powiedział też coś, co można potraktować jako celną diagnozę obecnego kryzysu:

„Nie trzeba daleko szukać, aby zobaczyć, jak wiele społeczności dotkniętych górnictwem pozostawiono ze skażonymi rzekami pozbawionymi ryb, od których były zależne. Ta kraina już jest sucha. Nie można wydobywać i przetwarzać litu tam, gdzie jest wilgoć. Musi się to odbywać na pustyni. Kiedy odpady przemysłowe wyparują, wiatr je rozwiewa i przenosi wprost na nas. Z biegiem czasu zaczniemy dostrzegać zmiany środowiskowe, np. mniejszą ilość wody w naszych jeziorach, ponieważ muszą zostać poddane odwodnieniu, a woda przekierowywania do kopalni. Płaci się naukowcom i rzecznikom, aby przybywali tu i prowadzili kampanię na rzecz przejścia na zieloną energię. Wszystko opiera się na tym kryzysie klimatycznym i innych kryzysach wywołanych przez człowieka. A gdyby tutaj nie było wydobycia? A jeśli nie było by ekstrakcji? Co by było, gdyby nie było odwadniania, parowania, biegania po społecznościach, aby je przekonywać do kopalni? Możemy nie widzieć kryzysu klimatycznego. Ale ten kryzys klimatyczny ma trzy korzenie: kapitalizm, kolonializm i ekstraktywizm (górnictwo – przyp. tłum.).

 

Aby sprostać wysokiemu zapotrzebowaniu na lit, powołano się na obowiązującą w USA Ustawę o produkcji obronnej i ponadpartyjną Ustawę o infrastrukturze, które zlekceważą konsultacje plemienne. Konsultacje plemienne są ważne, aby zachować i ocalić miejsca kultury i miejsca pochówku, artefakty, historie z nimi związane, wszystkie te rzeczy, które podlegają ochronie. Ustawa o produkcji obronnej mówi, że korporacje nie muszą się z nikim konsultować.

 

Przesłanie z Dalekiej Północy

Problem związany z koniecznością zielonej transformacji, wynikły z tego, że nie towarzyszy jej równolegle transformacja świadomości i ekonomii, możemy wyraźnie zobaczyć na całym świecie, w tym także w Laponii – Dalekiej Północy Skandynawii.

Podobnie jak w Ameryce Północnej wzrasta tam presja górnicza na wydobycie metali ziem rzadkich, metali nieżelaznych (rud żelaza również) we wrażliwych ekologicznie strefach tundry i lasotundry, które i tak są pod silną presją postępujących zmian klimatu.

Produkcja niskoemisyjnej energii zależy od niszczycielskich dla klimatu metali takich jak lit, miedź, nikiel i kobalt. Panele słoneczne wymagają dużych ilości aluminium, srebra i cyny, podczas gdy stopy do turbin wiatrowych wymagają dużych ilości niklu. Metale mają duży ślad węglowy, ponieważ wytwarzane są w dużych ilościach w energochłonnych procesach wydobycia i rafinacji. Poza tym ich złoża znajdują się bardzo często na odległych ziemiach rdzennych mieszkańców.

Znany jest w rosyjskiej Laponii problem istniejących kopalni niklu i planowanych kopalni litu.

W norweskiej części Laponii poważne zagrożenie dla środowiska, delikatnych ekosystemów oraz tradycyjnego stylu życia Samów – rdzennych mieszkańców, stanowią także same elektrownie na odnawialne źródła energii. Bynajmniej nie można o nich powiedzieć, że to „zielone źródła energii”. Są to elektrownie wodne niszczące ekosystemy rzek, odcinające ryby wędrowne od ich tarlisk i zalewające odwieczne trasy migracyjne reniferów.

Są to również farmy wiatrowe o wysokości każdego z wiatraków 200 metrów, zlokalizowane w odległych wrażliwych miejscach, które do nie dawna były niemal dziewicze. Budowa elektrowni wiatrowych wymusza budowę sieci dróg do tych trudno dostępnych miejsc oraz, podobnie jak wspomniane wyżej elektrownie wodne, zaburza odwieczne trasy migracji reniferów. Farmy wiatrowe spowodowały również utratę części pastwisk.


Na renifery silnie oddziałują wielkoskalowe farmy wiatrowe. Unikają one obszarów, na których stoją. Farma wiatrowa Roan. (Fot. Statkraft. Źródło: Cultural Survival)



Należąca do narodu Samów Maja Kristine Jåma jest pasterką reniferów w norweskim Fovsen-Njaarke Sijte, a od września 2021 politykiem, członkiem Sámediggi – Parlamentu Samów w Norwegii.

Praca Jåmy dotyczy rzeczywistego wpływu farm wiatrowych, powszechnie uważanych za formę zielonej energii, na społeczności Samów. Samowie stanowią nieco ponad 1% całej populacji Norwegii, liczącej około 4,7 miliona. Jåma mówi, że w ostatnich latach farmy wiatrowe zostały powiększone, a niektóre z nich rozbudowane na wielką skalę w postaci turbin o wysokości 200 metrów. „Umieszcza się je w górach na terenach wypasu reniferów. Zajmują tereny wykorzystywane do tradycyjnych źródeł utrzymania Samów” – mówi Jåma. „To zupełnie nowe konstrukcje w miejscach, gdzie wcześniej istniała tylko natura.”

 „Te miejsca stają się coraz bardziej uprzemysłowione. Na nasze tereny silnie wpływają również inwestycje hydroenergetyczne. W obu przypadkach zajmują ziemię i przeszkadzają nam żyć naszym tradycyjnym sposobem życia. Dla tych z nas, którzy doświadczają utraty ziemi z powodu tak zwanej „zielonej energii”, jest to w rzeczywistości nic innego jak zielona kolonizacja. Zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia naszej ziemi z powodu czegoś, co uważa się za zieloną energię. Nie ma nic zielonego w naruszaniu tubylczych praw i niszczeniu przyrody”.

Maja Kristine Jåma (Źródło: Cultural Survival)

Z takim podejściem do rodowitych ziem przez producentów energii odnawialnej Samowie walczą od 20 lat. Od niedawna zaczynają być traktowani poważnie i odnosić pierwsze sukcesy.

W historycznym wyroku z października 2021 r. Sąd Najwyższy Norwegii orzekł, że dwie farmy wiatrowe wzniesione na półwyspie Fosen w zachodniej Norwegii naruszyły prawa rodzin Samów, w tym rodziny Jåmay, do praktykowania ich kultury, naruszając Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych ONZ. Farmy wiatrowe Storheia i Roan tworzą największy w Europie lądowy park wiatrowy, który może dostarczać energię do ponad 170 000 gospodarstw domowych. Według Fosen Vind, Storheia i Roan odpowiadały za ponad 20 % energii wiatrowej produkowanej w Norwegii w 2020 roku. 11 sędziów Sądu Najwyższego jednogłośnie orzekło, że pozwolenia na eksploatację i zezwolenia na budowę 151 turbin wiatrowych są nieważne. Jednak nie podjęto decyzji o tym, co ma się stać z już wzniesionymi konstrukcjami.

Renifer zjadający porosty. (Fot.Denis Simonet. Źródło: Cultural Survival)

Według Jåmy skala energii wytwarzanej przez turbiny jest przytłaczająca. „Renifery są tym silnie dotknięte i unikają obszarów, w których stoją te turbiny. Na naszych rodzinnych terytoriach nie ma miejsca na te wielkie konstrukcje. Straciliśmy już tak wiele ziemi”. Renifery wędrują w zależności od pory roku, aby znaleźć porosty, ich główne źródło pożywienia. Turbiny wiatrowe wpływają na ich wzorce migracji, ponieważ są hałaśliwe i stale się poruszają. Pasterze reniferów chcą, aby turbiny zostały całkowicie zdemontowane, a ziemia została odrestaurowana, ponownie obsadzona roślinnością i zwrócona Samom.

„Sprawiedliwa transformacja nie może nastąpić, dopóki łamane są prawa człowieka i prawa ludności rdzennej. To problem kluczowy. Transformacja nie będzie możliwa, jeśli wpłynie negatywnie to na hodowlę reniferów lub inne tradycyjne sposoby życia, takie jak zbiór jagód, czy zbieranie pożywienia w dzikiej przyrodzie” – mówi Jåma. Zauważa też, że zmiany klimatyczne również znacząco zakłócają sposób życia Samów. „Można to powiązać ze sprawiedliwością klimatyczną, ponieważ ziemia Sápmi i Arktyka doświadczają dużych konsekwencji zmian klimatycznych. Pogoda i pory roku zmieniają się tak szybko, a nasze zimy są tak niestabilne”.

 

Działanie zakorzenione w tubylczych wartościach i Tradycyjnej Wiedzy są być może jedyną drogą do odzyskania równowagi na świecie. Jåma mówi: „Sposób, w jaki niektórzy ludzie tradycyjnie żyją z naturą, nigdy nie biorąc więcej niż potrzebują i szanując ziemię, przyniesie wszystkim korzyści. Ludność rdzenna od pokoleń zarządza ziemią i powinno to być czymś, co uznają państwa i społeczeństwo - powinni korzystać z tego typu myślenia, patrząc na zasoby, które mamy w przyrodzie”.

 

Jåma zwraca też uwagę na nasze codzienne postawy. Czy kupujemy więcej, niż potrzebujemy? Czy używamy rzeczy ponownie, tj. czy je odnawiamy, naprawiamy, aby nie musieć kupować nowych? To wszystko, jak wiemy ma wpływ na ilość zużywanej energii i popyt na surowce, a co za tym idzie na klimat i na cenne przyrodniczo, nierzadko odległe zakątki świata, od których kondycji zależy przetrwanie wielu tradycyjnych społeczności.

Jåma mówi, że ich walka toczy się o źródła utrzymania, o ziemię, która jest silnie związana z ich kulturą i językiem. Mówi, że takie walki mają miejsce na całym świecie, aby przyszłe pokolenia nie musiały walczyć.

 

Podsumowanie

Opisana wyżej dwójka rdzennych aktywistów potwierdza dystopię „zielonego wzrostu”, o której pisał w swojej książce Jason Hickel „Mniej znaczy lepiej. O tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat”.

Autor na przykładzie licznych dowodów i rzetelnych danych twierdzi, że rozwiązanie bieżącego kryzysu ekologicznego w oparciu o tradycyjny model biznesowo-gospodarczy jest zwyczajnie niemożliwe. Co więcej, trzymanie się tego modelu nieuchronnie prowadzi nas ku katastrofie. Jednocześnie autor wskazuje realne, możliwe do osiągnięcia rozwiązania, których wdrożenie nie tylko nie musi oznaczać zubożenia społeczeństw, ale wręcz poprawi jakość ich bytu i życia. Autor wskazuje także na doniosłą rolę ludów rdzennych w koniecznej transformacji. Zarówno ich holistyczne i nielinearne postrzeganie rzeczywistości, jak również tradycyjna ekologiczna wiedza są tu kluczowe. Odsyłam więc do lektury.

 

Tomasz Nakonieczny

 

 Źródła:

Our Sacred Sites Are More Important than a Lithium Mine

 

Bibliografia:

Jason Hickel „Mniej znaczy lepiej. O tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat”. Wydawnictwo Karakter 2021. 


Składam podziękowania organizacji na rzecz ludów tubylczych Cultural Survival za udzielenie zgody na opublikowanie zdjęć i cytowanie fragmentów artykułów ze strony tej organizacji. 


Zobacz też:

Ciemna strona "zielonej energii" i jej głęboka przyczyna

 


 

 

czwartek, 23 czerwca 2022

Rdzenni nauczyciele przestrzegają przed ciężkimi konsekwencjami, jeśli nie uzdrowimy naszych więzi z naturą


Indiański lud Arhuaco wraz z plemionami Kogi, Wiwa i Kankuamo zamieszkuje północno-wschodnią odnogę Andów - góry Sierra Nevada de Santa Marta w Kolumbii, kończącą się w Morzu Karaibskim. Te cztery plemiona są bezpośrednimi spadkobiercami wysoko rozwiniętej prekolumbijskiej cywilizacji Tairona.

Zamieszkiwany przez nich bioregion łączy w sobie niemal wszystkie strefy klimatyczne Ziemi w miniaturze – od lodowców wysoko w górach, poprzez górskie łąki po tropikalne plaże i rafy koralowe. Dlatego uważają to miejsce za Serce Świata. Jeżeli coś niedobrego dzieje się w Sercu Świata, to dotyka to cały świat. Bioregion ten jest takim fraktalem świata, wskazującym na kondycję całej planety. Rdzenni mieszkańcy z tych czterech plemion czują się więc odpowiedzialni za to miejsce. Są jego strażnikami.

Polecam niniejszy artykuł Tracy L. Barnett i Hernána Vilcheza

 

 

Tradycyjna odzież Arhuaco tkana z białych włókien maguey reprezentuje czystość. Stożkowe kapelusze symbolizują ośnieżone szczyty Sierra (Źródło: The Esperanza Project)

Kiedy wiadomość o pandemii COVID-19 dotarła do ubranych na biało ludzi z góry Sierra Nevada de Santa Marta w Kolumbii, nikogo to specjalnie nie zdziwiło. Kogi, Arhuaco, Wiwa i Kankuamo - cztery tubylcze grupy zamieszkujące ten region i nazywające siebie Starszymi Braćmi, otrzymały już wcześniej liczne ostrzeżenia o chorobach wirusowych od swoich duchowych przewodników, tzw. Mamos i ich żeńskich odpowiedników Sagas.

 

Ci duchowi mentorzy z Sierra Nevada, szkoleni od maleńkiego w umiejętności odnajdowania wskazówek poprzez uważne obserwowanie przyrody, przewidzieli nadchodzącą pandemię i inne kryzysy już kilkadziesiąt lat temu. Mędrcy Mamos ostrzegali, że Ziemia będzie nękana „nieznanymi chorobami” wraz ze zmianami klimatycznymi oraz niedoborami wody i żywności, jako konsekwencjami destrukcyjnych dla środowiska działań tzw. „Młodszych Braci”, jak nazywają społeczności nowoczesnego świata. Według tych duchowych przewodników ludzkość musi powrócić do Praw Początków -  pierwotnych nauk, jak żyć w harmonii z innymi formami życia na planecie. W przeciwnym razie nasza planeta będzie poddana narastającym kryzysom.

 
Mędrzec Mamo (Źródło: The Esperanza Project)

Pierwsza z czerech pandemii

Od czasu hiszpańskiego podboju Starsi Bracia bronili swojej ziemi graniczącej z karaibskim wybrzeżem Kolumbii i rozciągającej się na szczyty najwyższego nadmorskiego masywu górskiego na świecie -  Sierra Nevada de Santa Marta. Ich kraina jest domem dla raf koralowych, wysokogórskiej tundry i największej liczby endemicznych zagrożonych gatunków na świecie.

 

Od dziesięcioleci Mamos ostrzegali przed niebezpieczeństwami wynikającymi z nadmiernego konsumpcjonizmu, niszczenia środowiska i potencjalnie nieodwracalnych konsekwencji dla społeczności zewnętrznych. W 1990 roku po raz pierwszy otworzyli swoje terytorium dla osób z zewnątrz. Zaprosili ekipę filmową BBC kierowaną przez reżysera Alana Ereirę, do nakręcenia filmu o ich złowieszczych przesłaniach dla planety, zatytułowanego „Z serca świata: Ostrzeżenie Starszych Braci”.

 

Prawie 30 lat później, przebadawszy globalny krajobraz Mamos mówią, że czują, iż społeczności zewnętrzne jeszcze nie przyjęły ich przesłania. Ponownie zaprosili Ereirę, aby nakręcił kolejny film na ten temat zatytułowany „Aluna”, wyświetlony po raz pierwszy w 2021 roku. Założyli również własny kolektyw komunikacyjny, Colectivo de Comunicaciones Zhigoneshi oraz pomogli nakręcić różne filmy dokumentalne, w tym serię Palabras Mayores („Słowa Starszyzny”) w 2009 roku.

 

„Zniszczenie przyrody powoduje choroby, które dzisiaj obserwujemy” – mówi Mamo Camilo Izquierdo (z prawej) komunikatorowi Arhuaco, Amado Villafaña. (Źródło: The Esperanza Project)


„Niestety, Młodszy Brat nie przywiązuje wagi do tych stwierdzeń” – powiedział Amado Villafaña, filmowiec i interpretator kultury pochodzący z ludu Arhuaco, współpracujący z kolektywem komunikacyjnym. Według Villafaña współczesne społeczeństwa poświęcają więcej uwagi błahym tematom niż tak pilnym, jak ochrona różnorodności biologicznej.

 

Teraz Starsi ostrzegają, że COVID-19 to tylko pierwsza z czterech pandemii rozpętanych jako swoisty „dzwonek ostrzegawczy”, aby przebudzić ludzkość z mirażu współczesnej cywilizacji.

 

Mamo Adolfo Chaparro, jeden z duchowych przewodników śledzi pochodzenie chorób od początku historii stworzenia w ich mitologii, kiedy to ludzie zostali poinstruowani, aby przestrzegać Prawa Pochodzenia.

„Przeżywamy pandemię, ponieważ złamaliśmy te zasady”, mówi.

Jest to jednak tylko jeden z kryzysów przepowiedzianych przez Starszych Braci. Z narastającym niepokojem obserwują, jak topnieją śniegi w ich górach, jak ich rzeki kurczą się, ich deszcze słabną, a ich zbiory spadają.

 

Antropolog Felipe Cárdenas od dziesięcioleci współpracujący z ludami Arhuaco i Kogi pamięta, że ​​ słyszał te przepowiednie już w 1980 roku, kiedy zaczął studiować ich praktyki wróżebne.

 

„Istnieje proroctwo pochodzące od mieszkańców Sierra Nevada de Santa Marta” – powiedział Cárdenas, wskazując na analizy duchowych przesłań pochodzących od innych społeczności tubylczych i nauk chrześcijańskich. „Historia, którą posiadają, jest jedną z tych, dla których warto poświęcić uwagę. Ma to wielki sens w kontekście tego, co dzieje się z większym społeczeństwem globalnym, które zachowuje się dość chaotycznie w zarządzaniu środowiskiem i w kontaktach z żywymi istotami."

 

„Być może widzimy, że czasy, w których żyjemy (niektóre systemy eschatologiczne nazwałyby je czasami ostatecznymi) ostrzegają nas, że konieczne jest ponowne przemyślenie naszej kultury i sposobu życia”.

 

Odczytywanie duchowego krajobrazu

Rozpoczynając naukę w dzieciństwie od odosobnienia, starsi uczą Mamos jak rozwijać relacje ze zwierzętami, roślinami, żywiołami i istotami duchowymi zamieszkującymi ich świat religijny. Dla członków społeczności daje to możliwość odczytania i ujrzenia tego, czego wielu nie jest w stanie.

 

„Posiadają zestaw wiedzy o tym, jak czytać naturę niczym książkę, a nie tylko z intelektualnego, racjonalnego sposobu poznania” – Powiedział Cárdenas. „Dla nich natura jest jak wspaniały tekst, wspaniała biblioteka, która wysyła wiadomości i przeobraża ich w mądrego mężczyznę lub mądrą kobietę”.

 

Dla ludów z Sierra istnieje terytorium duchowe, które nakłada się na terytorium fizyczne i posiada świętą geografię, o którą należy dbać i ją utrzymywać. Ci ludzie wierzą, że nacisk współczesnego społeczeństwa jedynie na „zachodni” naukowy sposób poznania przyćmił zasadniczą duchową wizję natury Ziemi i spójnej rzeczywistości całego życia.

 

Różnorodne biologicznie terytorium ludów Arhuaco, Kogi, Wiwa i Kankuamo rozciąga się od ośnieżonych szczytów Andów po białe piaszczyste wybrzeża Morza Karaibskiego (Źródło: The Esperanza Project).


„Młodszy Brat zawsze dokonuje separacji” — powiedział Villafaña. „Ale ostatnio fizyka kwantowa zaczyna dostrzegać, że wszystko jest we wszystkim innym; że nic nie jest oddzielone. Uznaje, że złamanie jednej rzeczy pociąga za sobą reperkusje. W ten sposób wierzę, że fizyka kwantowa zbliża się do sposobu poznania mędrców Mamos”.

 

Zagrożone centrum różnorodności biologicznej

Sierra Nevada de Santa Marta została uznana za najbardziej niezastąpiony rezerwat przyrody na świecie. Jednak według ekotoksykologa Jesúsa Olivero-Verbela niewiele wiadomo na temat tego, w jaki sposób działalność człowieka wywiera znaczący wpływ na ten chroniony obszar bioróżnorodności. Jak napisał Olivero-Verbel w niedawnej „ocenie podatności” opublikowanej w Science Direct, głównymi czynnikami powodującymi presję na Sierra są projekty górnicze, gospodarka wodna, systemy rolnicze, turystyka, konflikty terytorialne i zmiany klimatyczne.

 

„Skumulowana presja wynikająca z takich działalności, jak górnictwo, zmiana użytkowania gruntów i turystyka znacząco przyczyniły się do zmiany homeostazy ekosystemu i ograniczenia świadczonych przez niego usług ekosystemowych” – napisał. „Ze względu na ważny obszar rezerwowy podjęto różne środki w celu ochrony różnorodności biologicznej, jednak ich wdrożenie było niewystarczające.”

 

Dla ludów z gór Sierra Nevada de Santa Marta terytorium duchowe nakłada się na przestrzeń fizyczną, a istotną częścią ich pracy jest dbanie o tę świętą geografię na wszystkich jej poziomach  (Źródło: The Esperanza Project)


Szczególnie niepokojące dla Arhuaco są szybko topniejące lodowce, które zasilają rzeki i dostarczają wodę do lokalnego ekosystemu oraz milionom ludzi w dole rzeki. Od 2010 roku straciły one 20% swojej masy. Według „Raportu o stanie lodowców Kolumbii z 2019” Sierra Nevada jest szczególnie wrażliwa na zmiany klimatyczne.

 

Dla Arhuaco problemy klimatyczne i środowiskowe są ściśle związane z przyczynami obecnej pandemii. W ich światopoglądzie systemy Ziemi i pojawiające się choroby reagują na ludzkie działania i odwrotnie. W obliczu tych wirusowych reperkusji wielu ludzi stanęło w obliczu wieloletnich zaniedbań w podstawowej opiece zdrowotnej dla społeczności tubylczych w Ameryce Łacińskiej. Leonor Zalabata, przywódczyni Arhuaco i delegatka Komisji Praw Człowieka w Kolumbii potępia brak opieki medycznej na tych terytoriach.

 

„Jednym z najpoważniejszych problemów, jakie mamy polegają na tym, że publiczne usługi zdrowotne, których wymaga radzenie sobie z pandemią, zostały pozostawione sektorowi prywatnemu”. – Powiedziała.

 

Arhuacos praktykują zapobieganie chorobom, pijąc napary z roślin z wyżynnych páramos i tropikalnych nizin (Źródło: The Esperanza Project) 

Odpowiedź Arhuaco na pierwszy kryzys

Podobnie jak ludy Kamëntšá i Misak, Arhuaco zaakceptowali ważność standardowych międzynarodowych protokołów prewencyjnych: maski, mycie rąk i dystans społeczny. Jednak ich własne protokoły idą dalej niż protokoły rządu. W miarę możliwości ograniczyli swój własny ruch, zniechęcając do wyjazdów do miast grzywnami i 15-dniową izolacją po powrocie.

 

Społeczność ma własne posterunki bioasekuracji w punktach wejścia na jej terytorium, obsługiwane przez Mamos. Przed wejściem na terytorium ludzie muszą przejść szereg czynności, zaczynając od rytualnego oczyszczenia z negatywnej energii takiej osoby czystymi kosmykami włókien bawełny, które następnie umieszcza się w ogniu. Po tym następuje kąpiel w roztworze zawierającym różne rośliny, których używają Mamos. Muszą następnie przejść ceremonialną działalność, w której chorobę oddają Ziemi. Na koniec otrzymują lekarstwo z wyciągu lokalnych roślin zebranych przez Mamos.

 

„Dla nas zdrowie ciała nie jest najważniejsze” – powiedział Amado Villafaña. „Gwarancją zdrowia organizmu jest natura. Utrata śniegu, ubytek wody, zmiany pogody mają wpływ na uprawy, którymi sami się karmimy. Dla nas to już jest pandemia."

 

Wody wypływające ze źródeł są lekarstwem dla ludów Sierra Nevada. „Nie powinny podlegać zmianom” – mówi Mamo Camilo. (Źródło: The Esperanza Project) 

„Kiedy Młodszy Brat zaczyna ingerować w rzeki, podejmuje działania, które powodują, że śnieg topnieje, a ziemia choruje. To tak, jakbyśmy mieli wyciąć oko, nerkę lub pół wątroby. Ludzkie ciało już nie będzie w porządku. Nie będzie już w nim integralnej funkcji.”

 

Zdaniem Cárdenasa dla takiego zniuansowanego, wielowymiarowego i holistycznego podejścia do zdrowia nie ma miejsca we współczesnym kształcie opieki zdrowotnej. Śledzi on gwałtowny spadek akceptacji tradycyjnej medycyny w obu Amerykach do początku XX wieku spowodowany m.in. pracą takich reformatorów,  jak Abraham Flexner w Stanach Zjednoczonych. Flexner był reformatorem medycyny i politykiem, który niestrudzenie pracował nad wyeliminowaniem konkurencyjnych alternatywnych modeli medycznych, takich jak homeopatia, osteopatia, naturopatia i położnictwo.

 

W latach po opublikowaniu „Raportu Flexnera” w 1910 r. liczba szkół medycznych zmniejszyła się z 650 do 50. Około 10 000 zielarzy wypadło z biznesu, a medycyna tubylcza została usunięta ze standardowej opieki. Wraz z europejskimi rządami kolonialnymi, które promowały podobne poglądy od XV wieku, amerykański model medyczny został szybko wyeksportowany na cały świat. Według Cárdenasa rezultatem jest zanik dialogu międzykulturowego wokół zdrowia i powszechna zależność od opartego na farmaceutykach podejścia do medycyny.

 

Dzisiaj młodzi Arhuacos i Kogi, którzy uczęszczają do szkoły medycznej, gdy wracają do swoich społeczności, praktykując model farmaceutyczny  nie potrafią odnieść się do ziołowej farmakopei swojej starszyzny. Nie są też w stanie tworzyć własnych leków, co tradycyjni uzdrowiciele robili od tysiącleci.

 

„Przybywają do swoich społeczności, aby prowadzić ośrodek zdrowia, podawać pigułki i nie włączają tradycyjnej wiedzy” – powiedział Cárdenas. „Systemy opieki zdrowotnej na poziomie globalnym załamują się, ponieważ zależą od bardzo redukcjonistycznej koncepcji zdrowia, która nie obejmuje elementów zapobiegawczych, w tym tego, jak my myślimy o chorobie”.

 

Dla Mamo Camilo Izquierdo zapobieganie chorobom będzie wymagało przestrzegania Prawa Początków, w tym rzeczywistej zmiany nastawienia. Przełożenie tego prawa przodków na czyn zaczyna się od uznania natury za żywą istotę posiadającą prawa.

 

„To jest tak, jak zostało ustalone od początku i musi zostać spełnione dla dobra wszystkich, nie tylko ludzi, ale i zwierząt - tych, którzy latają i tych, którzy nie latają”. – Powiedział omawiając wpływ topnienia lodowców i pielęgnowanie więzi, które musimy podlewać. „Jeśli woda zniknie, wszystko umrze. Wszystko, co chodzi po Ziemi, jest eksterminowane. My także możemy zniknąć”.

 

Pozostali Mamos zgadzają się i podkreślają, jak wielkie przed nami jest wyzwanie, jako globalnym społeczeństwem. Ostrzegają, że jeśli nie nauczymy się żyć w zgodzie z naturą, pandemia się pogłębi i pojawi się więcej chorób. To ostrzeżenie stało się lekcją dla niektórych młodszych członków społeczności, takich jak Ati Fania Torres, która poważnie zachorowała na COVID-19 podczas wizyty w mieście w północno-wschodniej Kolumbii.

„Młodzi ludzie powinni stosować się do zaleceń Mamos”. – Powiedział Torres, apelując do młodszych pokoleń na całym świecie. „Oznacza to dbanie o przyrodę, drzewa, rzeki i góry. To znaczy dbać o naturę, żeby ona zadbała o nas.”

 

Niniejszy raport jest częścią transmedialnej serii "Kosmologia i pandemia: Czego możemy się nauczyć tubylców z ich odpowiedzi na obecny kryzys zdrowotny". Producentem jest The Esperanza Project przy wsparciu Pulitzer Center on Crisis Reporting, The One Foundation i SGE. Aby obejrzeć zwiastun, kliknij tutaj.


 Tłumaczenie: Tomasz Nakonieczny

 Źródło oryginału: Indigenous guides warn ofrepercussions if we don’t fix our relationship with nature


Zobacz też: Przedstawiciel Arhuaco opowiada o tradycyjnejwiedzy oraz o zagrożeniach i ochronie środowiska gór Sierra Nevada de SantaMarta






 

wtorek, 11 stycznia 2022

Wiedza rdzennych społeczności dla adaptacji klimatycznej

W niniejszym opracowaniu przybliżę przesłanie architektki krajobrazu prof. Julii Watson z uniwersytetów Harvard i Columbia.

Julia Watson przemierzyła w ciągu sześciu lat 18 krajów, aby poszukiwać w nich tradycyjnej wiedzy rdzennych społeczności odnośnie umiejętności adaptacji do skrajnych warunków klimatycznych i przyrodniczych. Zdobytą wiedzę udokumentowała w ponad 400-stronicowej książce  „Lo-TEK: Design by Radical Indigenism”. W tytule autorka nawiązuje do gry słów, gdzie Lo-TEK jest niejako odwróceniem pojęcia „high-tech” (wysoka technologia). Tutaj jest jednak mowa o „low-tech” (niska technologia). TEK zaś to Traditional Ecological Knowledge (Tradycyjna Ekologiczna Wiedza).

Autorka sugeruje, aby oduczyć się naszej zachodniej definicji „low-tech” jako podstawowej lub przestarzałej, a raczej w podobny sposób problematyzować nasze przyjmowanie wszystkich rzeczy „high-tech” i „destrukcyjnych”. Watson mówi, że Lo-TEK reprezentuje szerszy ruch projektowy. Jak pisze: „W przeciwieństwie do jednorodności współczesnego świata, rdzenność jest przeformułowana jako ewolucyjne przedłużenie życia w symbiozie z naturą”.

 

Od 100 lat leśne ogrody kihamba pozwalają zachować wyjątkową różnorodność biologiczną i wyżywić rosnącą populację ludu Chagga w Tanzanii (Photo: Ulrich Doering / Alamy Stock Photo)


Jak zauważa Watson, zachwycamy się starożytnymi cywilizacjami, które pozostawiły po sobie wielkie budowle, takie jak np. piramidy egipskie, czy rzymskie akwedukty. Tym czasem te cywilizacje upadły dawno temu. A co z wciąż funkcjonującymi od setek i tysięcy lat żywymi cywilizacjami, które dzięki tradycyjnej wiedzy zdołały się na bieżąco adaptować do zmiennych warunków? Obecnie jako świat stoimy w obliczu ogromnych przemian wynikających ze zmieniającego się klimatu i postępującego kryzysu ekologicznego. Jak na ironię te grupy ludzi, które najmniej się przyczyniły do zmian klimatu na skutek emisji gazów cieplarnianych i niszczenia lasów, ponoszą największe konsekwencje tych zmian – rozległe pożary lasów, susze, powodzie, zanik lodu i topnienie zmarzliny w Arktyce. A to tylko kilka przykładów. Jako ludzkość zaczynamy już rozumieć tą ironię. Ale mniej oczywistym jest fakt, że te wciąż żyjące prastare społeczności dysponują technikami, filozofią i wiedzą, które mogą zapobiec dalszemu wzrostowi temperatury, niekontrolowanym pożarom i zamieraniu raf koralowych.

W swoich wystąpieniach oraz książce prof. Watson proponuje zmianę sposobu myślenia na promującą równowagę, zaradność i przywracanie należnego centralnego miejsca głosom rdzennych społeczności po wiekach ignorancji i wyzysku. Taki stan rzeczy wynika w dużej mierze z tego, że od epoki Oświecenia postawa Zachodu koncentrowała się na kolonizacji, a nie współpracy. Całkowicie więc pominięto możliwości uczenia się rdzennych praktyk od ludów tubylczych. Obecne zniszczenia środowiska pokazują, że luki w naszej wiedzy są aż nadto oczywiste. Inną ironią jest to, że nigdy nie mieliśmy większego dostępu do edukacji, wiadomości, zasobów i pomysłów, jak obecnie. Jak to ujęła Watson: „W tym wieku informacji wprost toniemy w niej, ale głodujemy na niedostatek mądrości”.

Politycy i korporacje składają obietnice na rok 2050, a naukowcy ostrzegają, że mamy mniej niż 12 lat, aby działać. Oczywiste jest, że technologia “high-tech”, którą wymyśliliśmy, jest niewystarczająca. Słusznie mówi pani Watson że nie możemy znaleźć rozwiązań dla naszych problemów, skoro te rozwiązania wynikają z tej samej ideologii, która te problemy stworzyła.

Pozostaje opcja spowolnienia, ponownego zjednoczenia z naturą oraz wsłuchania się w rdzenne społeczności.

 

Zapraszam do zapoznania się po krótce z rozwiązaniami kilku takich grup, które w swych podróżach odwiedziła Julia Watson dokumentując ich tradycyjną wiedzę.

 

Żywe mosty ludu Khasi. Północnowschodnie Indie

Lud Khasi musi się zmagać z najwyższymi sumami opadów na świecie. Zamieszkują górzyste tereny leśne. Podczas monsunów jednak ich wioski byłyby od siebie odcięte powodziami, gdyby ich niezwykłe mosty, które same rosną z odpowiednio układanych korzeni drzew figowych. Z wiekiem mosty takie stają się co raz trwalsze ze względu na pogrubianie się i umacnianie konarów, które je tworzą. Wiotkie jeszcze końcówki korzeni całe społeczności – mężczyźni, kobiety i dzieci splatają tak, aby rosły w most wysoko ponad rzeką, która silnie wzbiera w porze monsunów. Most taki może przetrwać setki lat. Tradycja hodowli żywych mostów ludu Khasi liczy sobie 1500 lat. A jak długo przetrwały nasze najstarsze mosty. Czy mamy ich dużo?

Metody prowadzenia żywych mostów w pozostałych regionach świata mogą być inspiracją do tworzenia różnych struktur o innym już przeznaczeniu. W Polsce np. tworzone są altany wierzbowe. Wierzba w naszych warunkach może zastąpić drzewo figowe. Być może konstrukcje o podobnych właściwościach, co mosty Khasi można wykorzystać do tworzenia zacienionych zielenią ulic i deptaków w wielkich miastach, jako element adaptacji do zmian klimatu, aby m.in. zmniejszyć efekt miejskiej wyspy ciepła.

Żyjący most ludu Khasi. (Fot. PJeganathan)


Kultura wody ludu Ma’dan. Bagna południowego Iraku

Arabski lud Ma’dan zamieszkuje mokradła u zbiegu Tygrysu i Eufratu od 6000 tysięcy lat.

Na przestrzeni wielu pokoleń nauczyli się radzić sobie z nieregularnymi powodziami tak charakterystycznymi dla Dolnej Mezopotamii.

Z jednego tylko gatunku trzciny Qasab wznoszą monumentalne domy przypominające katedry. Są lekkie, a buduje się je w trzy dni. Z trzciny tej wykonują także liny oraz budują łodzie i pływające wyspy, na których lokują swoje wioski. Wyspy takie wytrzymują ponad 25 lat. Materiał do budowy jest powszechnie dostępny, darmowy, biodegradowalny. Trzcina Qasab dostarcza także pożywienia specjalnej odmianie wodnego bydła oraz mąki dla ludzi. W odnogach rzek i rozlewiskach ludzie łowią ryby.

Przy okazji mokradła te pełnią ogromną rolę ekologiczną. Stanowią miejsca odpoczynku podczas przelotów oraz zimowisk dla ptactwa wodnego z Euroazji. Mają także wpływ na rozkład opadów w okolicznych pustynnych regionach Mezopotamii, Arabii i Wyżyny Irańskiej.

Konstrukcja z trzciny Qasab Arabów z bagien. (Fot. David Stanley)

Wnętrze domu gościnnego (Fot. Hassan Janali)


Lud Ma'dan na bagnach (Fot. David Stanley)

Kalkuta. Bengal Wschodni.  Indie

Poważnym problem 15 milionowego miasta Kalkuty jest produkcja ogromnej ilości ścieków.

Jednak na obrzeżach miasta wciąż funkcjonują równiny zalewowe, na których istnieje 300 stawów rybnych. Pomimo, że tereny te okalają wielopasmowe drogi i wysypiska śmieci, stawy rybne na podmokłych równinach stanowią od dawna znaną technikę miejscowej ludności służącą produkcji żywności, a konkretnie hodowli ryb. Przy okazji oczyszczają wodę z zanieczyszczonej rzeki. Kombinacja żyjących w symbiozie bakterii i glonów, ciepła i dużego nasłonecznienia sprawia, że woda jest oczyszczana w ciągu 30 dni, nim trafi do Zatoki Bengalskiej.

Co ważne, wiele miast Europy i Azji już zaczęło wdrażać podobną metodę dla oczyszczania wód.

 

Stawy wokół Kalkuty. W głębi widać płonące wysypisko śmieci - powszechny problem wokół Kalkuty (Fot. Biswarup Ganguly



Tofinu. Zalew Nokoue u ujścia rzeki Oueme do Zatoki Gwinejskiej. Benin, Afryka

Lud Tofinu stworzył największe „miasto na jeziorze” w Afryce. To miasto Ganvie, co znaczy „przetrwaliśmy” złożone jest z domów na palach zbudowanych wokół systemu kanałów, po których ludzie przemieszczają się na czółnach. Przy „głównym placu” znajduje się około 3000 domów na palach, w tym bank, poczta i meczet. Wszystko otoczone 12 tys. pojedynczymi wybiegami dla ryb.

Ta sztuczna rafa, wolna od chemii, zajmuje prawie połowę laguny i dostarcza pożywienia milionowi mieszkańców wokół zalewu.   

Rejon zalewu pomimo gęstego zaludnienia charakteryzuje się także wysoką różnorodnością biologiczną.

Ważną przesłanką dla technicznego świata jest tutaj umiejętność adaptacji ludu Tofinu do permanentnego podtopienia oraz cyklicznych powodzi.

 


Osady na wodzie ludu Tofinu. Zalew Nokoue. (Fot. Ji-Elle)



W Australii autorka będąc świadkiem rekordowych pożarów wokół Sydney zauważyła, że ogień nie zniszczył tych starych lasów, które od wieków były zarządzane przez Aborygenów. Tubylcy wypalali te lasy sunąc po ściółce rozżarzonym patykiem (fire stick). W efekcie mały kontrolowany ogień wypalał posusz czyniąc lasy odpornymi na wielkie i niekontrolowane pożary.

Podobną gospodarkę w lasach prowadzili kalifornijscy Indianie. Obecnie tamtejsze władze nawiązują współpracę z miejscowymi plemionami we wspólnej prewencji przeciwpożarowej w lasach z zastosowaniem tradycyjnych znanych tam od wieków metod.

 

Julia Watson odwiedziła także lud Chagga zamieszkujący stoki Kilimandżaro w Tanzanii.

Stosowane przez nich tradycyjne metody leśnego rolnictwa – leśne ogrody kihamba  nie tylko zapewniają żywność szybko rosnącej populacji, ale też pozwalają utrzymać różnorodność biologiczną na stokach najwyższej góry Afryki.

 

Wymienione w książce Julii Watson różnorodne społeczności rdzenne łączy ważna cecha – głęboka symbiotyczna relacja z otaczającym je środowiskiem przyrodniczym. Postrzegając siebie jako integralną część przyrody, a nie coś od niej odrębnego, nie mają w sobie zadatków, by ją niszczyć. Często nawet wzbogacają swoje środowisko przyrodnicze, czego nie można powiedzieć o naszej cywilizacji.

W wielu przypadkach istnieje duchowa więź z przyrodą. Na przykład drzewo figowe jest dla ludu Khasis święte. Amazońscy Indianie Kayapo wierzą zaś, że ich przodkowie uczyli się od pszczół, więc posiadają roje pszczele, które produkują miód, zapylają ich uprawy i podtrzymują różnorodność biologiczną w otaczającym ich lesie deszczowym. Jak zauważa Watson, podejście plemienia Kayapo w obliczu zanikania rodzin pszczelich na całym świecie, powinno stanowić inspirację dla projektantów, jak współpracować z przyrodą.

Julia Watson zauważa, że odpowiedzią technicznej cywilizacji na kryzys jest odgradzanie się. Stal beton i szkło służą nam do wznoszenia fortec przeciwko przyrodzie. Jej badania nad starożytnymi technologiami i rdzennymi systemami pokazują coś zgoła innego – że możemy zasiewać kreatywność w czasie kryzysu. W zanadrzu mamy dostępną starożytną, wciąż żywą wiedzę. Słuchając społeczności tych Starych Ludów, wdrażając sposób myślenia oparty na symbiozie z naturą będziemy mogli sprostać wyzwaniom 21 wieku.

 

Opracowanie: Tomasz Nakonieczny

 

Do stworzenia niniejszego opracowania posłużyłem się artykułem z czasopisma Vogue pt. „How IndigenousArchitecture Can Change the Way We Live on Earth” autorstwa Emilly Farra oraz wystąpieniem Julii Watson na TED 2020 pt. „How to build a resilient future using anscient wisdom”.


Zobacz też:

Raport ONZ wskazuje na doniosłą rolę ludów rdzennych w ocaleniu świata